Dziewczyna, babcia, dziadek, rodzice... Najpiękniej jest, wtedy gdy
wszystkie te nazewnictwa sprowadzają się do wspólnego mianownika MIŁOŚĆ.
Hendrix jest emocjonalnie związany ze swoim dziadkiem chorującym na Alzheimera i obecnie przebywającym w domu opieki. Chłopak obiecuje mu, że jeszcze kiedyś zabierze go w jego rodzinne strony. Kiedy w życie Hendrixa, niczym tornado, wkracza Corrina. Chłopak już wie, że uda mu się wypełnić dane słowo. Wraz z dziadkiem i Corrin wybierają się w podróż życia... ścigani przez rodziców, policję i personel domu opieki.
Ostatnia prawdziwa love story to książka młodzieżowa myślę, że mogłaby się spodobać nastolatkom w przedziale wiekowym 13-15 lat. Fabuła jest prosta, niewyszukana, mozolna i nudna... W tej książce niewiele się dzieje. Gdzieś ponad wierszami szukałam sensu, tłumacząc sobie, że autor pokusił się na wątek podróży, który może być interpretowany na różne sposoby. Podróż w tej książce może być metaforą życia, naszej egzystencjalnej drogi. W całej opowieści zabrakło dynamiki, akcji, która mogłaby wciągnąć młodego czytelnika. Wydarzenia są przypadkowe, przygody bohaterów nudne i niewzbudzające emocji. Autor miał ciekawy pomysł na historię, myślę, że można było z tego zarysu fabuły wiele wyciągnąć, wplątać jakąś ciekawą akcję w całość, wzbudzić emocje i przyciągnąć czytelnika... Jak dla mnie ta książka była nudna, mdła i nic niewnosząca opowieścią, która zginie w tłumie innych ciekawszych i wartościowych młodzieżowych powieści.
Hendrix jest emocjonalnie związany ze swoim dziadkiem chorującym na Alzheimera i obecnie przebywającym w domu opieki. Chłopak obiecuje mu, że jeszcze kiedyś zabierze go w jego rodzinne strony. Kiedy w życie Hendrixa, niczym tornado, wkracza Corrina. Chłopak już wie, że uda mu się wypełnić dane słowo. Wraz z dziadkiem i Corrin wybierają się w podróż życia... ścigani przez rodziców, policję i personel domu opieki.
Ostatnia prawdziwa love story to książka młodzieżowa myślę, że mogłaby się spodobać nastolatkom w przedziale wiekowym 13-15 lat. Fabuła jest prosta, niewyszukana, mozolna i nudna... W tej książce niewiele się dzieje. Gdzieś ponad wierszami szukałam sensu, tłumacząc sobie, że autor pokusił się na wątek podróży, który może być interpretowany na różne sposoby. Podróż w tej książce może być metaforą życia, naszej egzystencjalnej drogi. W całej opowieści zabrakło dynamiki, akcji, która mogłaby wciągnąć młodego czytelnika. Wydarzenia są przypadkowe, przygody bohaterów nudne i niewzbudzające emocji. Autor miał ciekawy pomysł na historię, myślę, że można było z tego zarysu fabuły wiele wyciągnąć, wplątać jakąś ciekawą akcję w całość, wzbudzić emocje i przyciągnąć czytelnika... Jak dla mnie ta książka była nudna, mdła i nic niewnosząca opowieścią, która zginie w tłumie innych ciekawszych i wartościowych młodzieżowych powieści.
Autor starał się zobrazować wyjątkową więź między wnuczkiem a dziadkiem. Jednak w rezultacie bliskość ta była tylko papierowa. Relacja była konkretnie uargumentowana, autor przekonał nas, dlaczego ten młody mężczyzna jest tak blisko ze swoim dziadkiem, bliżej niż z rodzicami, jednak mimo starań nie czułam prawdziwości w tych wątkach, nie czułam emocji bohaterów. Byli oni dla mnie do granic możliwości płascy i nierealni. Podobnie jest z wątkiem miłosnym, który gdzieś tam w tle kiełkuje. Jest prosty, brak mu konsekwencji. Autorowi nie udało się zobrazować miłości dwójki młodych ludzi, postawił na subtelność, którą uwielbiam, jednak słowa, w jakie starał się ubrać tę relację, nie rozczulały, nie sprawiały, że całą sobą chciałam przeżyć tę pierwszą wyjątkowa miłość jeszcze raz.Jeżeli chodzi o sposób napisania książki, to uważam, że autor wprawdzie nie używa wyszukanego języka. Książka jest napisane w sposób potoczny. Uważam jednak, że w piórze autora brak ekspresji, miałam wrażenie, że czytam rozwleczony paragon sklepowy, bo poziom emocji był podobny. Brendan Kiely nie posiadł unikalnej umiejętności wzbudzania emocji w czytelniku, przynajmniej we mnie nie wzbudził żadnych uczuć.
Jak zawsze to samo: dryfuję na niewielkiej tratwie, wokół mając wodę, a nad sobą mrok, żadnego księżyca, ani gwiazd, a jedynie kołysanie fal i skrzypienie drewna.
Jedyną zaletą, jaką dostrzegłam w
tej książce, było przedstawienie osoby chorej na Alzheimera. Myślę, że
autorowi udało się udźwignąć tę problematykę, pokazał, jakie są
następstwa tej choroby i jak różnoraka ona bywa. To był jedyny wątek,
który trzymał mnie przy tej książce do ostatniej kartki. Jednocześnie
nie sprawił, abym mogła tę książkę chwalić i polecać każdemu napotkanemu
czytelnikowi.
Ostatnia prawdziwa love story to opowieść ze zmarnowanym potencjałem, mozolna i niedopracowana. Brak jej dynamiki, konsekwencji w prowadzeniu wątków. Jest czytadłem, przy którym zmarnowałam swój czas i nie jest książką, do której kiedykolwiek wrócę.
Za możliwość przeczytanie dziękuję Wydawnictwu Sonia draga.
Ostatnia prawdziwa love story to opowieść ze zmarnowanym potencjałem, mozolna i niedopracowana. Brak jej dynamiki, konsekwencji w prowadzeniu wątków. Jest czytadłem, przy którym zmarnowałam swój czas i nie jest książką, do której kiedykolwiek wrócę.
Za możliwość przeczytanie dziękuję Wydawnictwu Sonia draga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz