Miłość jest uczuciem silnym, spadającym na nas niczym grom z jasnego
nieba i wyłączającym zdolność racjonalnego oceniania sytuacji...
Ladies Man jest to poniekąd kontynuacja Manwhore. Nie mówi jednak o dalszych losach bohaterów ze wspomnianej powieści, a opowiada historię przyjaciół, którzy w Manwhore byli tylko tłem. Tym razem Rachel i Malcolm schodzą na drugi plan, a pierwsze skrzypce zaczynają grać Tahoe, przyjaciel Sainta, i Gina — współlokatorka i przyjaciółka Rachel.
Regina niedawno została zraniona przez swojego partnera, który z dnia na dzień, bez wyraźnej przyczyny, zostawił ją na lodzie. Tahoe jest z kolei typowym bawidamkiem, niezdolnym do głębszych uczuć. Co spotkało tego mężczyznę, że związek traktuje jako coś nieprzyjemnego? Czy Gina będzie tą, która zmieni jego percepcję? Czy to dzięki niej Tahoe Roth uwierzy na nowo miłość?
Bohaterowie:
Ginę mogliśmy już poznać dość dokładnie w poprzednich tomach. Często była przy Rachel wspierała ją, a w tle głównych wątków w Manwhore, odgrywały się jej prywatny dramaty. Tahoe nie był mężczyzną, który w pierwszych częściach zyskał moją sympatię, czy chociażby większą uwagę, nie zauważałam go, można powiedzieć, że poznaję go dokładniej dopiero teraz. Autorzy już niejednokrotnie udowodnili mi, że z największego kobieciarza potrafią zrobić czułego kochającego księcia z bajki. W przypadku Tahoe przemiana była dość gwałtowna, naciągana, niewiarygodna, zbyt szybko z ogiera stał się pieskiem na każde zawołanie. Niemniej jednak jestem wdzięczna autorce za uargumentowanie jego zachowania i stosunku do związków, kupiłam to tłumaczenie i było dla mnie wiarygodne, choć przedstawione lakonicznie. Gina, która zyskała moją sympatię w pierwszych tomach, teraz straciła w moich oczach. Irytowała mnie jej niepewność, jej chora wręcz potrzeba posiadanie kogoś u boku doprowadza mnie do szału, myślę, że autorka stworzyła klasyczny przykład kobiety, która bez mężczyzny czuję się nikim.
Ladies Man jest to poniekąd kontynuacja Manwhore. Nie mówi jednak o dalszych losach bohaterów ze wspomnianej powieści, a opowiada historię przyjaciół, którzy w Manwhore byli tylko tłem. Tym razem Rachel i Malcolm schodzą na drugi plan, a pierwsze skrzypce zaczynają grać Tahoe, przyjaciel Sainta, i Gina — współlokatorka i przyjaciółka Rachel.
Regina niedawno została zraniona przez swojego partnera, który z dnia na dzień, bez wyraźnej przyczyny, zostawił ją na lodzie. Tahoe jest z kolei typowym bawidamkiem, niezdolnym do głębszych uczuć. Co spotkało tego mężczyznę, że związek traktuje jako coś nieprzyjemnego? Czy Gina będzie tą, która zmieni jego percepcję? Czy to dzięki niej Tahoe Roth uwierzy na nowo miłość?
Bohaterowie:
Ginę mogliśmy już poznać dość dokładnie w poprzednich tomach. Często była przy Rachel wspierała ją, a w tle głównych wątków w Manwhore, odgrywały się jej prywatny dramaty. Tahoe nie był mężczyzną, który w pierwszych częściach zyskał moją sympatię, czy chociażby większą uwagę, nie zauważałam go, można powiedzieć, że poznaję go dokładniej dopiero teraz. Autorzy już niejednokrotnie udowodnili mi, że z największego kobieciarza potrafią zrobić czułego kochającego księcia z bajki. W przypadku Tahoe przemiana była dość gwałtowna, naciągana, niewiarygodna, zbyt szybko z ogiera stał się pieskiem na każde zawołanie. Niemniej jednak jestem wdzięczna autorce za uargumentowanie jego zachowania i stosunku do związków, kupiłam to tłumaczenie i było dla mnie wiarygodne, choć przedstawione lakonicznie. Gina, która zyskała moją sympatię w pierwszych tomach, teraz straciła w moich oczach. Irytowała mnie jej niepewność, jej chora wręcz potrzeba posiadanie kogoś u boku doprowadza mnie do szału, myślę, że autorka stworzyła klasyczny przykład kobiety, która bez mężczyzny czuję się nikim.
Nikt nie jest taki, jak by się mogło wydawać.
Wszyscy coś ukrywamy, bo albo nie chcemy, aby nas osądzano,
albo po prostu chcemy, żeby coś należało tylko dla nas.
Poziom emocjonalny jest równy zeru. W tej książce nie było żadnych emocji, uniesień, wzruszeń. Autorka nawet historię Tahoe
przedstawiła w sposób pobieżny, szybki zbyt płytki. Jestem w szoku, że
Katy Evans, autorka, którą szanuję i lubię, zawiodła mnie do tego
stopnia. Akcja mozolna, urozmaicona drobnymi minimalnie interesującymi
wątkami. W tej książce podobało mi się tylko to, co działo się na drugim
planie, a działo się sporo między Rachel a Malcolmem. Równie ciekawie
wykreowanym wątkiem w tej historii jest przyjaźń, która ma wielką siłę,
która daje nadzieję i ta, która podtrzymuje na duchu w ciężkich
chwilach. Miłość, a raczej relacja głównych bohaterów, nie jest czymś,
co zapadłoby mi w pamięć, o czym chciałabym mówić i nad czym chciałabym
się rozwodzić.
Uważam, że ta część jest zbędną. Tahoe nie może się równać z Malcolmem, a cała historia nie dorasta do pięt Manwhore. Pomijając już tę konkretną serię, uważam, że Ladies Man to najnudniejsza książka w dorobku Katy Evans. Porównując tę książkę do innych powieści autorek, wydanych na polskim rynku, ta wypada słabo, nijak, nudno, nie jest tragiczna, nie jest gniotem, którego nie dałoby się przeczytać, ale nie jest też czymś, do czego będzie się chciało wracać. Nie jest to ekscytująca opowieść, od której nie można się oderwać, to schematyczny, prosty romans i nic poza tym.
Uważam, że ta część jest zbędną. Tahoe nie może się równać z Malcolmem, a cała historia nie dorasta do pięt Manwhore. Pomijając już tę konkretną serię, uważam, że Ladies Man to najnudniejsza książka w dorobku Katy Evans. Porównując tę książkę do innych powieści autorek, wydanych na polskim rynku, ta wypada słabo, nijak, nudno, nie jest tragiczna, nie jest gniotem, którego nie dałoby się przeczytać, ale nie jest też czymś, do czego będzie się chciało wracać. Nie jest to ekscytująca opowieść, od której nie można się oderwać, to schematyczny, prosty romans i nic poza tym.
Podsumowując:
Ladies Man opowieść, którą można, ale nie trzeba poznawać. Idealny przerywnik. Lektura lekka, nie zmuszająca do myślenia, nie wzbudzając emocji. To książka, której zabrakło charakterystycznego dla Katy Evans pazura. Znając kunszt autorski, wyżej wspomnianej, można się spodziewać czegoś naprawdę dobrego, pochłaniającego i chyba dlatego tak bardzo jestem zawiedziona tą papką, która została nam zaserwowana. Niemniej jednak uważam, że książka mogłaby się spodobać wielbicielom romansów z erotycznym smaczkiem, wśród tylu czytelników i ta opowieść znajdzie swoich wielbicieli.
Ladies Man opowieść, którą można, ale nie trzeba poznawać. Idealny przerywnik. Lektura lekka, nie zmuszająca do myślenia, nie wzbudzając emocji. To książka, której zabrakło charakterystycznego dla Katy Evans pazura. Znając kunszt autorski, wyżej wspomnianej, można się spodziewać czegoś naprawdę dobrego, pochłaniającego i chyba dlatego tak bardzo jestem zawiedziona tą papką, która została nam zaserwowana. Niemniej jednak uważam, że książka mogłaby się spodobać wielbicielom romansów z erotycznym smaczkiem, wśród tylu czytelników i ta opowieść znajdzie swoich wielbicieli.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz