Do tej lektury przyciągnęła mnie okładka. Tak, wiem, nie ocenia się książki po okładce, jednak tym razem postąpiłam inaczej. Pomyślałam, że tak wesoła, kolorowa i bluszczowa okładka, to dobry przedsmak słodkiej i sielskiej obyczajówki, w sam raz na jesień. Czy tym właśnie okazała się Sonata dla motyla? Dobrą obyczajówką, czy kompletną klapą?
Anna to ułożona, pewna siebie, charyzmatyczna studentka. W momencie wyjazdu na studia zaczęła używać swojego drugiego imienia. Właściwie nazywa się Julia, jednak pierwsze imię i przeszłość zostawiła daleko za mgłą w rodzinnym domu. Julia została pochłonięta przez odmęty wspomnień i nigdy nie powinna wydostać się na pierwszy plan życia Anny. Jednak przewrotny los pokazał, że przeszłości nie da się wymazać. Anna musi wyjechać do rodzinnej posiadłości, rozdrapać stare rany i przezwyciężyć niechęć, do niektórych członków rodziny. Co wydarzyło się, że młoda dziewczyna zapragnęła się odciąć od swojej bądź co bądź ułożonej i kochającej rodziny? Jakie sekrety skrywa posiadłość Bluszczów i oni sami? I jakie w tym wszystkim ma znaczenie tytułowa Sonata dla motyla?
Sonata dla motyla jest książką obyczajową napisaną w narracji charakterystycznej dla tego gatunku, czyli trzecioosobowej. Autorka podzieliła rozdziały pomiędzy dwie bohaterki, naszą Annę zwaną przez rodziców i rodzeństwo Julią i Karinę, bratową Anny, której dziewczyna nie darzy szczególną sympatią. Nie wiem, od czego mam zacząć, książka wywołała we mnie wiele emocji, niejednokrotnie sprzecznych ze sobą. Mam względem tej pozycji odrobinę ambiwalentne uczucia.
Skupiając się przez moment na postaciach, Anna to dziewczyna grzeczna, sympatyczna, znalazła się w rodzinie Bluszczów przez przypadek, została adoptowana. Jej życie nie było wesołe, ale dziewczyna odnalazła kochających bliskich i poznała smak prawdziwego rodzinnego ciepła. Karina natomiast nigdy ciepła nie zaznała, zawsze była skazana sama na siebie, bez wsparcia bliskich i czułych uścisków matki. To właśnie sprawiło, że w dziewczynie wykiełkowało najgorsze z możliwych uczuć – nienawiść i chora zazdrość. Zazdrość o wszystko, o męża, o dzieci i o to, że ktoś inny ma lepiej od nich. Może się wydawać, że Karina to czarny charakter książki, zły bohater, którego nienawidzą inni bohaterowie i sam czytelnik. Jednak tak nie jest nie tym razem. Autorka zbudowała Karinę na solidnych podstawach. Zgłębiła jej postawę, pokazała przyczynę i jej skutki. Udowodniła, że najważniejsze w życiu jest bliskość rodziny, miłość i budowanie w dzieciach poczucia własnej wartości. Karina chce być perfekcyjna, wyjątkowa, idealna, zapomniała jednak o jednym nie ma ludzi idealnych, każdy popełnia błędy, każdy przewraca się, aby się podnieść i dalej kroczyć dumnie przez życie. Ona jednak jest zbyt dumna na porażki i to ją gubi. Codziennie zakłada maskę kogoś, kim nie jest. Stara się być dobrą żoną, matką, synową, koleżanką. Jednak w tych wszystkich zawirowaniach przestała starać się być sobą, pozwolić sobie na spontaniczność i zapomnienie. Żyć pełnią życia, a nie przeżywać z dnia na dzień. Uważam, że Karina jest jedną z lepiej wykształtowanych postaci w książce, wzbudza w czytelniku sprzeczne emocje, Jedni ją zrozumieją jak ja, inni będą potępiać. Zastanawiacie się, dlaczego rozprawiam nad Kariną, zamiast skupić się na głównej bohaterce. Otóż odpowiedź jest prosta, Karina jest lepszą postacią niż Anna. Już wyjaśniam, w czym rzecz. Cenię Annę za jej sposób bycia, za charakter i tłumione emocje, ale nie mogłam w niektórych momentach zrozumieć jej postępowania i go zaakceptować. Stwierdzam, że Anna po prostu przesadza, robiąc z siebie ofiarę i odgradzając się z rodziną. Problem Anny nie był dla mnie tak intrygujący, jak Karina. Ta kobieta nie wzbudziła we mnie tyle emocji i nie sprawiła, że chciałam ją przytulić i pocieszyć. Ona po prostu była i dobrze wyglądała w fabule, nie przeszkadzała, nie irytowała, ale też nie intrygowała mnie. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że każda z fikcyjnych osób ma swój charakter, swoje wady i zalety. Wszyscy z rodziny Bluszczów charakteryzują się innymi cechami, każdy gdzieś tam po drodze się pogubił, nawrócił i znów zatracił. Realność postaci wręcz bije po oczach i za to należy się wielki plus.
Styl Magdaleny Kubasiewicz przypadł mi do gustu. Nie brakuje mu płynności i poprawności. Widać, że dla autorki słowo pisane nie jest obce. Słownictwo jest proste, niewymuszone, ale rozbudowane. Autorka nie ma problemu z zapychaczami, wszystkiego jest w powieści po równo, emocji, jak i dialogów nie brakuje.
Autorka nieźle namieszała w fabule. Poruszyła wiele wątków i wzbudziła we mnie wiele emocji. Właśnie skrajne uczucia są dla mnie w lekturze najważniejsze. Jednym z ważnych dla mnie wątków był ten opisujący relacje Kariny z jej mężem, jednak nie mogę się rozwodzić zbytnio na ten temat. Podobało mi się również wykreowanie świata Anny, który zupełnie kontrastował ze światem Julii. Jedna dziewczyna o dwóch zupełnie różnych twarzach. Jednak nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że książka spełniła wszystkie moje oczekiwania. Czuję wielki, wręcz ogromny niedosyt. Mam nadzieję, że Magdalena Kubasiewicz planuję kontynuację tej książki, bo jak na jednotomową opowieść jest kiepska. Wątki nie zostały zamknięte, nie wiemy, co wydarzyło się dalej, nie mamy znaczących informacji na temat przyszłości Anki i jej dalszej relacji z rodziną. Nie wiemy, co spotka Karinę. Kontynuacja w tym przypadku jest potrzebna na gwałt. Jeżeli powstanie druga część, wtedy powiem, że Sonata dla motyla jest rewelacyjnym wstępem do dalszych historii, jeżeli takiej kontynuacji nie będzie, to jest to tylko przeciętna książka, niespełniająca moich wymagań.
Anna to ułożona, pewna siebie, charyzmatyczna studentka. W momencie wyjazdu na studia zaczęła używać swojego drugiego imienia. Właściwie nazywa się Julia, jednak pierwsze imię i przeszłość zostawiła daleko za mgłą w rodzinnym domu. Julia została pochłonięta przez odmęty wspomnień i nigdy nie powinna wydostać się na pierwszy plan życia Anny. Jednak przewrotny los pokazał, że przeszłości nie da się wymazać. Anna musi wyjechać do rodzinnej posiadłości, rozdrapać stare rany i przezwyciężyć niechęć, do niektórych członków rodziny. Co wydarzyło się, że młoda dziewczyna zapragnęła się odciąć od swojej bądź co bądź ułożonej i kochającej rodziny? Jakie sekrety skrywa posiadłość Bluszczów i oni sami? I jakie w tym wszystkim ma znaczenie tytułowa Sonata dla motyla?
Sonata dla motyla jest książką obyczajową napisaną w narracji charakterystycznej dla tego gatunku, czyli trzecioosobowej. Autorka podzieliła rozdziały pomiędzy dwie bohaterki, naszą Annę zwaną przez rodziców i rodzeństwo Julią i Karinę, bratową Anny, której dziewczyna nie darzy szczególną sympatią. Nie wiem, od czego mam zacząć, książka wywołała we mnie wiele emocji, niejednokrotnie sprzecznych ze sobą. Mam względem tej pozycji odrobinę ambiwalentne uczucia.
Skupiając się przez moment na postaciach, Anna to dziewczyna grzeczna, sympatyczna, znalazła się w rodzinie Bluszczów przez przypadek, została adoptowana. Jej życie nie było wesołe, ale dziewczyna odnalazła kochających bliskich i poznała smak prawdziwego rodzinnego ciepła. Karina natomiast nigdy ciepła nie zaznała, zawsze była skazana sama na siebie, bez wsparcia bliskich i czułych uścisków matki. To właśnie sprawiło, że w dziewczynie wykiełkowało najgorsze z możliwych uczuć – nienawiść i chora zazdrość. Zazdrość o wszystko, o męża, o dzieci i o to, że ktoś inny ma lepiej od nich. Może się wydawać, że Karina to czarny charakter książki, zły bohater, którego nienawidzą inni bohaterowie i sam czytelnik. Jednak tak nie jest nie tym razem. Autorka zbudowała Karinę na solidnych podstawach. Zgłębiła jej postawę, pokazała przyczynę i jej skutki. Udowodniła, że najważniejsze w życiu jest bliskość rodziny, miłość i budowanie w dzieciach poczucia własnej wartości. Karina chce być perfekcyjna, wyjątkowa, idealna, zapomniała jednak o jednym nie ma ludzi idealnych, każdy popełnia błędy, każdy przewraca się, aby się podnieść i dalej kroczyć dumnie przez życie. Ona jednak jest zbyt dumna na porażki i to ją gubi. Codziennie zakłada maskę kogoś, kim nie jest. Stara się być dobrą żoną, matką, synową, koleżanką. Jednak w tych wszystkich zawirowaniach przestała starać się być sobą, pozwolić sobie na spontaniczność i zapomnienie. Żyć pełnią życia, a nie przeżywać z dnia na dzień. Uważam, że Karina jest jedną z lepiej wykształtowanych postaci w książce, wzbudza w czytelniku sprzeczne emocje, Jedni ją zrozumieją jak ja, inni będą potępiać. Zastanawiacie się, dlaczego rozprawiam nad Kariną, zamiast skupić się na głównej bohaterce. Otóż odpowiedź jest prosta, Karina jest lepszą postacią niż Anna. Już wyjaśniam, w czym rzecz. Cenię Annę za jej sposób bycia, za charakter i tłumione emocje, ale nie mogłam w niektórych momentach zrozumieć jej postępowania i go zaakceptować. Stwierdzam, że Anna po prostu przesadza, robiąc z siebie ofiarę i odgradzając się z rodziną. Problem Anny nie był dla mnie tak intrygujący, jak Karina. Ta kobieta nie wzbudziła we mnie tyle emocji i nie sprawiła, że chciałam ją przytulić i pocieszyć. Ona po prostu była i dobrze wyglądała w fabule, nie przeszkadzała, nie irytowała, ale też nie intrygowała mnie. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że każda z fikcyjnych osób ma swój charakter, swoje wady i zalety. Wszyscy z rodziny Bluszczów charakteryzują się innymi cechami, każdy gdzieś tam po drodze się pogubił, nawrócił i znów zatracił. Realność postaci wręcz bije po oczach i za to należy się wielki plus.
Styl Magdaleny Kubasiewicz przypadł mi do gustu. Nie brakuje mu płynności i poprawności. Widać, że dla autorki słowo pisane nie jest obce. Słownictwo jest proste, niewymuszone, ale rozbudowane. Autorka nie ma problemu z zapychaczami, wszystkiego jest w powieści po równo, emocji, jak i dialogów nie brakuje.
Autorka nieźle namieszała w fabule. Poruszyła wiele wątków i wzbudziła we mnie wiele emocji. Właśnie skrajne uczucia są dla mnie w lekturze najważniejsze. Jednym z ważnych dla mnie wątków był ten opisujący relacje Kariny z jej mężem, jednak nie mogę się rozwodzić zbytnio na ten temat. Podobało mi się również wykreowanie świata Anny, który zupełnie kontrastował ze światem Julii. Jedna dziewczyna o dwóch zupełnie różnych twarzach. Jednak nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że książka spełniła wszystkie moje oczekiwania. Czuję wielki, wręcz ogromny niedosyt. Mam nadzieję, że Magdalena Kubasiewicz planuję kontynuację tej książki, bo jak na jednotomową opowieść jest kiepska. Wątki nie zostały zamknięte, nie wiemy, co wydarzyło się dalej, nie mamy znaczących informacji na temat przyszłości Anki i jej dalszej relacji z rodziną. Nie wiemy, co spotka Karinę. Kontynuacja w tym przypadku jest potrzebna na gwałt. Jeżeli powstanie druga część, wtedy powiem, że Sonata dla motyla jest rewelacyjnym wstępem do dalszych historii, jeżeli takiej kontynuacji nie będzie, to jest to tylko przeciętna książka, niespełniająca moich wymagań.
Sonata dla motyla to przede wszystkim książka o przemijaniu, miłości, przyjaźni i poczuciu przynależności. Autorka udowodniła nam, że każdy z nas zasługuje na ciepło, każdy może się zmienić pod wpływem chwili i zmienić zupełnie swoją percepcję. Nie żałuję czasu poświęconego dla tej lektury, ale będę mogła ją w pełni ocenić tylko wtedy, gdy będę w stu procentach pewna, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Na dziś mogę ją polecić wielbicielom obyczajów, którym nie przeszkadzają otwarte zakończenia.
Ocena: 4/6 (dobra)
Recenzję znajdziecie również na:
Recenzję znajdziecie również na:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz