27.7.15

Konkurs!

Witam was w piękny poniedziałek, żeby umilić ten nielubiany dzień przygotowałam dla was konkurs.













Warunkiem przystąpienia do konkursu jest:
1.Dodanie bloga do obserwowanych
2.Udostępnienie informacji o konkursie na profilu na Facebooku, bądź dodanie banera na swojego bloga :)
3.Wykonanie zadanie:)
4. Miło będzie jeżeli polubicie moją stronę na facebooku klikając tutaj, ale nie jest to warunek konieczny.


A zadanie konkursowe  brzmi:
Opowiedz zabawną, bądź wzruszającą historie ze swojego życia. (historia może być wymyślona, podkolorowana, może to być śmieszny/ wzruszający cytat z książki bądź filmu:D )


Zgłaszając się proszę o podanie następujących informacji:
Obserwuję jako:...
Udostępniam informację jako:... (podać dane na facebooka lub adres bloga gdzie znajduje się baner)
Adres e-mail:...
Odpowiedź na zadanie:...

Uwaga!!! Jeżeli masz problem z dodaniem komentarza, możesz dodać go na mojej stronie na facebooku klikając TU

Regulamin konkursu:


1. Organizatorem konkursów jest blog Książko miłości moja.
2. Nagrodą w każdym konkursie jest książka, której tytuł został podany w poście konkursowym.
3. Sponsorem nagrody jest Organizator, czyli ja :)
4. Zwycięzcę konkursu wybiera administrator bloga książko miłości moja.
5. Data zakończenia konkursu jest wyraźnienie zaznaczona w poście konkursowym.
6. W konkursach mogą brać udział osoby zamieszkujące na terytorium Polski (nie wysyłam przesyłek zagranicę).
7. Osoby biorące udział w konkursach zgadzają się publikację nazwy ich profilu (imienia oraz nazwiska) w przypadku wygranej.
8. Odpowiedzi udzielamy w komentarzu pod postem konkursowym na blogu Książko miłości moja.
9. Zwycięzca konkursu ma 7 dni na kontakt z Organizatorem w celu ustalenia sposobu doręczenia nagrody.
  •  Organizator zobowiązuje się nie udostępniać publicznie danych podanych przez zwycięzcę.
10. Konkurs zostanie uznany jeżeli zgłosi się minimum 15 osób, w przypadku mniejszej liczby uczestników konkurs zostanie odwołany.
11. Udział w konkursie stanowi automatyczną akceptację powyższego Regulaminu.


Baner na bloga

15 komentarzy:

  1. Zabawna, lub wzruszająca historia? No cóż... Nie potrafię wybrać jednej najśmieszniejszej, więc jest to zbiór wspomnień, które przyszły mi na myśl :) Wiele razy śmieję się z tego co robiłam...
    Kiedy w przedszkolu moja najlepsza przyjaciółka miała iść po obiedzie od razu do domu złapałam ją za rękę. Stwierdziłam, że nie pójdzie i zaczęłam płakać. Potem pani musiała nas rozdzielać, ale to nie było wcale takie proste...
    Siedząc w Mc' Donaldzie z przyjaciółmi zaczęłam się tak śmieć, że McFlurry poszły mi nosem i obsmarkałam wszystkich. Boże, jak mi wtedy było wstyd...
    Za każdym razem kiedy ktoś próbował ( nieudolnie, ale próbował ) mi zrobić ładne zdjęcie odpowiadałam głupią miną ( to, że nadal tak robię, to już zupełnie inna sprawa...)
    Dzień przed wyjazdem na wczasy jakimś cudem ( tak, małe dzieci są bardzo sprytne, nawet jeśli o tym nie wiedzą ) zmieniłam kod do walizki. Tata musiał potem po kolei testować możliwości, a było ich raptem tysiąc...
    Wdepnęłam w kupę mojego wówczas 2 letniego brata. Nie wiem czemu było to dla niego bardzo zabawne.
    Kiedy wracaliśmy z basenu przejazd był zastawiony straganami z pierzynami. Mój tata jakby nigdy nic otworzył okno i krzyknął : "Wsadźcie se w dupę te wasze kołdry" i odjechał...
    Razem z moją przyjaciółką zamieniłyśmy się ubraniami i zawołałyśmy jej babcię. Mimo, że ja miałam nawet na sobie okulary Oli nic nie zauważyła. Zaczęłyśmy się tak śmiać, że miałyśmy łzy w oczach, a jej babcia ciągle pytała co zbroiłyśmy...
    Jednak te śmieszne chwile nie zajmują tyle miejsca w moim sercu. To te wzruszające chwile. Nie wiem, czy można to uznać za historię. Bardziej uczucie... No sama nie wiem. W każdym razie trudno mi określić kiedy dokładnie jestem wzruszona. Często płaczę na filmach i czytając książki, ale to jednak nie to samo. Jest jednak osoba, rzecz, a może raczej uczucie, która bawi mnie, wzrusza i napełnia nadzieją, a mianowicie moja przyjaciółka. Jestem osobą tak chamską i wredną, a do tego kochającą się chwalić, że ja naprawdę nie wiem jak ona ze mną wytrzymuje od prawie 4 lat. Cytat ze Zbuntowanej - " Jestem z nim nie z przymusu, ale z wyboru. Codziennie kiedy się kłócimy wybieramy się na nowo". Tak właśnie jest z nami, bo to nie to samo co rodzina - rodziny się nie wybiera, za to przyjaciół tak. Nikt nas do przyjaźni nie zmusza - w każdej chwili możemy sobie powiedzieć - spadaj. Ona mnie rozumie, a ja ją. Każda ma swoje zdanie i to bardzo dobrze. Kłócimy się przez to i to jest najlepsze. Bo nie jesteśmy sobie uległe i mamy własne zdanie. Tylko kiedy jest kłótnia, to obu jest przykro, ale każda uważa, że ma rację. Kiedy wracam do domu mówię sobie - Nie przeproszę jej, bo mam rację. Tym razem to jej wina.
    Godzinę później - Może jednak nie jest na mnie zła i z mną tęskni? No ale ja za nią nie tęsknię.
    2 godziny później - ale czy ja na prawdę mam rację? Oczywiście, że tak, ale... No nie wiem...
    3 godziny później - smutno mi bez niej...
    4 godziny później - a może jednak to ja ją obraziłam?
    5 godzin później - mam gdzieś moją godność! Nie wytrzymam bez niej ani minuty dłużej. Przeproszę ją. Nawet nie wiem za co, ale przeproszę!
    Żaden śmiech nie dorówna szczęściu i ciepłu, które czuję kiedy się godzimy i przepraszamy wzajemnie. Bo bez niej śmiech nie istnieje, a razem nawet strach może śmieszyć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Obserwuję jako: Aneta Kasza / Marzycielska Anetta
    Udostępniam informację jako: Aneta Kasza
    Adres e-mail:...anetakasza28944@gmail.com
    Odpowiedź na zadanie:
    Istnieje na świecie osoba, którą od najmłodszych lat źle oceniałam, błędnie postrzegałam jej postępowanie wobec mnie, w nieodpowiedni sposób odczytywałam dobre intencje. Ona widziała we mnie przyjaciela, bliskiego człowieka, a ja nie potrafiłam tego docenić. Dopiero po wielu latach dotarło do mnie, jak wielki skarb mam obok - siostrę, która w każdej sytuacji była (jest) w stanie skoczyć za mną w ogień. Dziękuję losowi, że postawił na mojej drodze przeszkody, zesłał przeciwności i trudności, bo dzięki nim przekonałam się, kto jest moim prawdziwym przyjacielem. Opowiem od początku...
    Siostra jest ode mnie starsza o pięć lat. Od dzieciństwa nie dogadywałyśmy się, nie potrafiłyśmy znaleźć wspólnego języka - teraz wiem, że z mojej winy. Ona próbowała się mną opiekować, pomagać, doradzać w różnych sprawach, a ja odbierałam to zupełnie inaczej - oskarżałam ją o nadopiekuńczość, wtrącanie się w moje życie. Buntowałam się przeciwko temu, a ona to tolerowała. Czasami w ramach zemsty za nadgorliwe interesowanie się moją osobą, podsłuchiwałam jej prywatne rozmowy ze znajomymi, podkradałam kosmetyki i ubrania, odzywałam się niekulturalnie. Teraz wiem, że z mojej strony była to podłość. Jako starsza siostra, chciała się mną zająć, przestrzec przed różnymi zagrożeniami, podzielić się doświadczeniami. Ona chciała, abyśmy były prawdziwymi siostrami. Wielokrotnie próbowała się ze mną porozumieć, pogodzić, a ja odpychałam próby pojednania. Teraz, na przestrzeni wielu lat, uświadomiłam sobie, że chyba trochę z nią rywalizowałam o zawładnięcie uczuciami rodziców.
    Wszystko zmieniło się w jednym momencie, kiedy...
    Kilka lat temu znalazłam się na zakręcie życiowym. Nie zauważyłam znaków ostrzegawczych, które postawiła siostra, na mojej drodze. Próbowała mnie przestrzec, powstrzymać przed popełnieniem ogromnego błędu. Nie posłuchałam jej. Po raz kolejny uznałam, że się wymądrza i uważa się za lepszą ode mnie. Teraz tego żałuję. Potknęłam się o własną dumę, zabłądziłam, pogubiłam się. Podążyłam nie tą ścieżką, co powinnam. Podjęłam bardzo złą decyzję, na przekór siostrze. Przez to, straciłam wiele. Nie mogłam sobie spojrzeć w twarz. Życie bardzo mnie doświadczyło. Znalazłam się w dołku.Odwróciła się ode mnie nawet najlepsza przyjaciółka. Nie chciała mi pomóc. Zostałam sama, osamotniona, bez nikogo. Wtedy pomocną dłoń wyciągnęła do mnie siostra. Ta, której w dzieciństwie uprzykrzałam życie. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. To ona pomogła mi pokonać depresję. Była przy mnie, wspierała, otaczała troską, opieką i miłością. Dała mi nadzieję na lepsze jutro. Okazała mi serce, choć na to nie zasługiwałam. Czuwała nade mną niczym Anioł Stróż.
    To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że moje postępowanie wobec niej było okropne. W końcu ujrzałam w niej człowieka, bratnią duszę, przyjaciółkę, siostrę. Dokładnie pamiętam moment naszego pojednania - przeprosiłam ją za wszystko, co zrobiłam złego.Obie się popłakałyśmy i wtuliłyśmy się w siebie.
    Jestem jej ogromnie wdzięczna za to, że była i jest przy mnie.
    Przykre doświadczenia i zdarzenia życiowe "otworzyły" mi oczy. Dzięki nim zupełnie inaczej, niż na początku, spojrzałam na moją siostrę. Zaskoczyła mnie, zaufałam jej i znalazłam w niej wsparcie i pomoc.
    Bardzo żałuję straconych lat, zmarnowanego czasu. Teraz mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Więź, która nas łączy, jest silna, jak nigdy wcześniej. Wspaniałym uczuciem jest świadomość, że mogę polegać na siostrze i w pełni móc jej zaufać.
    Potrzebowałam wielu lat, sporo czasu, by docenić siostrę. Żałuję, że nasze dzieciństwo wiązało się z wieloma konfliktami i nieporozumieniami. Potrafiłam kłócić się z nią o wszystko, zamiast wyznawać jej miłość. Nie jestem w stanie powrócić do przeszłości, ale mogę zrobić wszystko, aby nasza siostrzana miłość przetrwała i była coraz większa.

    OdpowiedzUsuń
  3. zgłaszam się :)
    obserwuję jako: Doomisia♥
    baner: http://czytelniadominiki.blogspot.com/p/koknursy.html

    Dość nietypową historią, którą chcę opisać, jest ta kiedy miałam 9 lat i udałam się z rodzicami do sklepu. Wiem, że były tam zabawki, co dla dziewięcioletniej dziewczynki było rajem- lalki, domki dla lalek, ciuszki- po prostu wszystko. Dlatego w pewnym momencie odłączyłam się od rodziców i młodszego, trzyletniego brata, aby udać się na poszukiwanie czegoś dla siebie. Oglądałam, chodziłam między półkami, aż w pewnym momencie zobaczyłam mojego brata, który chciał aby obcy ludzie kupili mu samochodzik. Rozglądam się za moimi rodzicami- nigdzie ich nie widzę, więc jako starsza siostra idę w jego kierunku, aby odciągnąć go od tych Państwa, którzy przecież powinni być zdezorientowani i zdegustowani tym, że jakieś dziecko wymusza na nich kupno zabawki. Podeszłam i ciągnę biedne dziecko za rękaw, jednocześnie tłumacząc, że nie można martwić rodziców, uciekać im i podchodzić do obcych ludzi, prosząc o zabawki. Ciągle mu to tłumacząc, w dalszym ciągu staram się go odciągnąć, co niestety nie skutkuje. W pewnym momencie patrzę na twarz dziecka, które ma już łzy w oczach i ze zdziwieniem odkrywam...że to nie mój brat. Podeszłam do obcego dziecka, o mało nie wywołując u niego łez i jeszcze byłam dumna, że to ja to robię, a nie moi rodzice. A Ci Państwo, jak się okazało mama i tata domniemanego "brata" patrzyli na mnie ze zdziwieniem, jednocześnie hamując wybuch śmiechu. W tym momencie spaliłam na pewno niezłego buraka i sama miałam ochotę się rozpłakać. Byłam też przerażona, że zechcą mnie ukarać za zaczepianie ich syna. Dlatego szybko oddaliłam się od nich szukając moich rodziców. W tym wszystkim nawet ich nie przeprosiłam, i strasznie było mi głupio. Własnym rodzicom nie przyznałam się do tej spektakularnej porażki, a tych Państwa chyba już nigdy w życiu nie spotkałam. Piszę chyba,ponieważ ze stresu nie potrafiłam sobie potem przypomnieć jak oni wyglądają. Nie mam pojęcia czy ci rodzice pamiętają jeszcze to zajście, może tak, może nie, a może przez jakiś czas byłam śmiesznym wspomnieniem opowiadanym na rodzinnych zjazdach. Tego nigdy się nie dowiem. Dla dziewięcioletniego, dość nieśmiałego dziecka to było okropne przeżycie. A ja w dalszym ciągu nie potrafię zrozumieć jak mogłam pomylić własnego brata z jakimś całkiem obcym dzieckiem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedź na zadanie:... Ta historia przesiąkła mnie ostatnio strachem i paniką, kiedy to spokojnie spacerowałam ze swoim zastępem harcerskim po bieszczadzkim lesie na obozie. Nagle słyszymy głośny ryk. Do każdego z nas dotarło, że niemalże pięć kroków od nas znajdowała się mama niedźwiedzica. Oczywiście JA jako osoba odpowiedzialna, spokojnie razem z moimi druhnami wycofałyśmy się. Tak to właśnie uratowałam siebie, swój zastęp i całe obozowisko!
    Obserwuję jako: Marta Marple
    Udostępniam informację: http://shelf-of-books.blogspot.com/p/konkursy.html
    Adres e-mail: marpleous@gmail.com
    Nie no, żartowałam z tą historią, trochę bardzo podkoloryzowana i wymyślona :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Z góry przepraszam :( Okropnie się rozpisałam. Próbowałam Zmniejszyć tekst, ale niestety tu każdy szczegół jest ważny... Nie wiem czy tak można, ale podzieliłam tekst...
    Obserwuję jako: Justyna Kozłowska
    Udostępniam informacje jako: JusiaKo
    Adres e-mail: vvvertigo@gmail.com
    Od urodzenia w moich żyłach płynie krew czarownicy. Moja mama jest czarownicą, moja babcia była czarownicą. Wszystkie kobiety z naszego rodu maja jakieś dziwne moce. Prorocze sny, nadzwyczajny instynkt, dziwne przeczucia - to u nas codzienność.
    W szkole od zawsze wołali na mnie Wiedźma. Niby coś dziwnego jest w moich oczach i potrafię czytać w myślach, albo jak kogoś przed czymś zawsze ostrzegę, to, to się na pewno stanie. Ciężko jest mnie oszukać lub okłamać. Nawet wszystkie niespodzianki nie były dla mnie tajemnicą. Wiele osób już próbowało - bezskutecznie. Na szczęście los potrafi czasem być kapryśny - nawet dla czarownic.
    Było lato. Dokładnie rok temu. Pracowałam w fabryce czekolady, jak ten filmowy Charlie. Miałam tylko jedną słabość - o nie, nie, nie! Nie chodzi tutaj o czekoladę. Moja o mojej jedynej miłości, moim chłopaku. Zawsze miałam serce z lodu... Nawet takie piosenki mi śpiewali. Zawsze byłam niezależna i silna... Przy nim jedynym czułam się krucha - jakby bez mocy. Dzieliło nas całe trzysta pięćdziesiąt kilometrów. Widywaliśmy się tylko w weekendy. Albo kiedy jedno z nas miało urlop, albo na święta. Wiele razy próbował zrobić mi niespodzianki. Tak - próbował, tylko próbował, bo nigdy mu się to nie udało. Mój instynkt jest bezwzględny dla każdego. Zawsze wyczułam, jak tylko zaczynał coś kombinować. Zawsze starałam się udawać zaskoczoną. Ale radość była zbyt duża i zawsze zbyt wcześnie się cieszyłam. Później tylko pytał czy wiedziała - smutno potakiwałam głową. Pewnego razu sam zaczął się śmiać, że nigdy nie uda mu się mnie zaskoczyć - odpuścił. Było mi trochę przykro, smutno. Przecież uwielbiałam te jego starania, te podchody.
    Obudziłam się rano. Był wtorek. Tym razem nie spałam dobrze (a przecież jeszcze daleko do pełni). Jak każdego dnia wstałam, wzięłam szybki prysznic. Tym razem nie miałam ochoty na śniadanie. Piata trzydzieści na zegarku - czas do pracy. Wsiadłam w auto, ruszyłam. Co za piękny początek cholernego dnia! Kiedy parkowałam auto pod budynkiem pracy, zahaczyłam o kamień i wyrwałam zderzak! Zdolniacha ze mnie jak zawsze. Wyrwać cały zderzak na zwykłym kamieniu! Tak wiem, że to tylko kawałek plastiku. Zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Tylko dlaczego dziś! Dlaczego tak wcześnie! I dlaczego w ogóle! Naprawię po pracy. Dzień, który zaczął się źle, musi źle się skończyć. Przecież to takie normalne w moim życiu. Dlaczego los nie może mi napisać zwykłej karteczki - dziś coś się stanie - i położyć na poduszce obok. Tylko zawsze czemuś złemu, musi towarzyszyć szereg złych wydarzeń - najlepiej z dziesięć, albo pięćdziesiąt. Napisałam do niego wiadomość na dzień dobry - to zawsze poprawiało mi humor. Poczekałam na odpowiedź. Też kochał i tęskni... Jeszcze tylko trzy dni i się zobaczymy Wytrwam. Wytrwamy.
    Przerwa. Biegiem do szafki. Bo może coś napisał. Nie myliłam się. Otrzymałam kilka wiadomości. Łzy naszły mi do oczu. Miał wypadek w pracy - jest w szpitalu. Nie może ruszać rękami. Pierwsza myśl - dlaczego nie ma mnie przy nim. Druga myśl - jak najszybciej muszę być przy nim, muszę do niego jechać. Nie wytrzymam ty nawet godziny dłużej. Tak... Życie to nie film, ani nie książka z dobrym zakończeniem. Do piątki nawet nie ma możliwości, żebym się stad wyrwała nawet na dzień. Nic nie bolało mnie tak bardzo, jak ta bezsilność. Musiałam wracać do pracy. Szłam jak na spalenie na stosie... To było najgorsze kilka godzin w moim życiu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wróciłam do domu. Nawet nie wiem jak. W myślach miałam tylko jego... Usiadłam w kuchni. Nie miałam apetytu. Patrzyłam na telefon. Chyba moja telepatia w końcu podziałała. Dzwonił! Powiedział, że nie jest źle. Ma naderwane mięśnie w prawej ręce. Lewa jest tylko mocno potłuczona. Tak samo jak żebra, plecy... Zaczął mnie pocieszać. Kto - kogo powinien pocieszać. Nie dałam rady. Nie potrafiłam być twarda. Wyłam do słuchawki jak krokodyl. To moje szlochanie trwało chyba przez godzinę - on naprawdę musi mnie kochać, skoro to znosi. Nie mogłam być przy nim. Nie potrafiłam się uspokoić. On na pewno nie przyjedzie. Muszę czekać całe cholerne trzy dni. Cały dzień chodziłam z kąta w kąt. Zawsze mogliśmy chociaż ze sobą popisać, a pisaliśmy godzinami. Teraz nawet o tym nie było mowy. Wszystko go bolało. Napisał tylko, że jutro znowu ma kilka wizyt u lekarzy. Żebym się nie martwiła. Będzie cały dzień zajęty. Zadzwoni dopiero wieczorem, kiedy sam będzie więcej wiedział. Po tysięcznej wiadomości, że bardzo go kocham, że bardzo chciałabym być przy nim, że przepraszam, że nie mogę być już dziś. Po tym jak zrozumiałam, że przecież, żeby odebrać wiadomości też musi użyć ręki. Och ja głupia! Jeszcze bardziej cierpi przez mnie. Czyli kolejny powód do płaczu. Zasnęłam - nawet nie wiem kiedy. Usłyszałam dźwięk budzika. Zwlekłam się z łóżka. Dopiero środa. Dlaczego te dni muszą tak się wlec. Dlaczego środa musi być środkiem tygodnia, a nie koniec. Co za idiota to w ogóle ustalił. Skąd miał takie prawo! Pojechałam do pracy. Z moim wisielczym humorem nie nadawałam się do niczego. Wiadomość od niego. Napisał, że kocha, tęskni i jedzie do lekarza. Zdążyłam tylko odpisać, że jest moim całym światem... I co za cholerny pech! Czy ja się urodziłam pod jakąś czarną gwiazdą. Ktoś ma uciechę z moich nieszczęść. Telefon padł - normalnie się rozładował. Oczywiście, ze jak coś idzie źle, to pamiętaj - będzie gorzej! O bogowie! I co jeszcze? Oczywiście sama zapomniałam wczoraj podłączyć go do ładowania, przed snem. Na szczęście wybiła czternasta. Wybiegłam z pracy. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, jak on się czuje. Co powiedzieli lekarze. Podeszłam do auta. Oczywiście, że kluczyki są na samym dnie torebki. Bęben maszyny losującej zostaje zwolniony (tak mówi mój tato, kiedy zaczynam grzebać w torebce). Są! Na całe szczęście. Przecież zawsze mogła być jeszcze opcja, ze je zgubiłam. Po jaką cholerę mi te kwiaty! Na szybie pod wycieraczką czekał na mnie piękny bukiet czerwonych róż. Jeszcze mi ktoś za wycieraczki zapłaci! Na pewno będą zagięte. Zaraz, zaraz. Kwiaty? Pewnie komuś na żarty się zebrało. Zaczęłam nerwowo się rozglądać. Przecież jest u lekarza - trzysta pięćdziesiąt kilometrów stąd. Zrobiło mi się bardzo smutno. łzy same napłynęły do oczu. Otworzyłam drzwi od auta. Dalej się rozglądałam. Wszyscy na mnie patrzyli. W końcu wzięłam te kwiaty z szyby, bo zaczął się robić niezły cyrk. Były piękne. Kilka długich, czerwonych róż... Cały czas kotłowały się we mnie wszystkie myśli. Tak bardzo chciałabym, żeby te róże były od niego. Ale przecież jest u lekarza. Widziałam na zdjęciach, które mi wysyłał, w jakim jest stanie. Jego ręka wyglądałam naprawdę źle. Nie ma możliwości, żeby dał radę kierować. I to jeszcze tyle kilometrów. Położyłam bukiet na siedzeniu. Wysiadłam z auta. przeszłam kilka metrów w jedną stronę, później w drugą. Nie potrafiłam uspokoić swoich myśli. Nie mogłam się skupić. Przestawiłam auto. Sama nie wiem po co. Zgasiłam silnik. Wzięłam kwiaty. Jak one cudownie pachniały. Coś kazało mi wysiąść z auta. Trzymałam wciąż kwiaty. Jeszcze raz się rozejrzałam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam czas i tak nie byłam w stanie nigdzie jechać. Ile bym dała, żeby te kwiaty były od niego. Żeby móc poczuć jego ciepło. Żebym mogła znaleźć się w jego ramionach. Poczułam na sobie spojrzenia innych. Miałam tego dość. Odwróciłam się. Moje serce wypełniło przyjemne ciepło. Już byłam pewno. Usłyszałam jak koło mnie przejeżdża jakieś auto. Czułam jego obecność. Poczekałam, aż zgasi silnik. Odwróciłam się. Zaczęłam płakać, ciężko łapałam powietrze. Wysiadł z auta i stanął przede mną. Emocje wzięły górę. Rzuciłam mu się na szyję. Chciałam się w niego wtopić. Opanowałam się dopiero, kiedy zaczął jęczeć z bólu. Zapomniałam, że jest cały poobijany. Jeszcze bardziej zaczęłam płakać. Wytarł łzy z mojego policzka. Delikatnie mnie przytulił. Nadal nie mogłam uwierzyć, że jestem w jego cudownych ramionach. Wyszeptał, że mnie kocha i dodał
    - Tym razem mnie się udało Wiedźmo. Teraz chyba polubisz auta w automacie. W życiu bym nie dojechał gdybym musiał zmieniać biegi.
    Śmiałam się i płakałam na zmianę. On też zaczął się głośno śmiać. Mówił jak dobrze, że rozładował mi się telefon bo inaczej nie wiedziałby co ma mi pisać i pewnie by się wygadał, albo znowu bym się domyśliła.
    To była pierwsza udana niespodzianka w moim życiu. Jeszcze nikt, nigdy nie dokonał. Ale miał duże wsparcie - pomogła mu miłość...

    OdpowiedzUsuń
  8. Obserwuję jako: Anna Dudkowiak
    Udostępniłam informację jako: Psychodeliczne sny http://psychodelicznesny.blogspot.com/2015/08/ksiazko-miosci-moja-konkurs.html
    Adres e-mail: annis16@op.pl
    Odpowiedź na zadanie: Pamiętam jak mając cztery latka biegałam po całym ogródku, aż w pewnym momencie potknęłam się i upadłam tyłkiem prosto w krzak róży. Później mama musiała mi wyciągać z niego kolce :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgłaszam się :)
    Obserwuję jako: Gab riela
    Baner: http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/p/konkursy.html
    mail: gabolek000@o2.pl
    Odpowiedź w kilku częściach, bo mi się nie zmieściło :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być fajnie – mówiła. Pójdziemy tylko na chwilę – zapewniała. Będą fajni faceci i alkohol – kusiła. Ale nie spijemy się za bardzo – obiecywała. Szkoda tylko, że sytuacja całkowicie się odwróciła…
      A zaczęło się od tego, że zostawiłam moją przyjaciółkę na chwilę samą. Cath powiedziała, że poczeka na mnie przy stole w kuchni, tam, gdzie postawiono cały alkohol. Ja musiałam iść z tym palantem, Dickiem, bo oczywiście nie obeszłoby się bez mojej niezdarności. Nie zauważyłam go i cały mój niebieski drink poleciał na jego białą koszulkę. Zaoferowałam się, że pomogę mu coś zrobić z plamą, bo jak inaczej miałabym się zachować, po zniszczeniu koszulki organizatora domówki? No i poszłam z nim na piętro. Oczywiście jego nie było mi szkoda, ale mojego drinka tak. Weszłam z nim do łazienki, lecz po chwili się rozmyśliłam i zostawiłam go samego, a ja czmychnęłam do mojej przyjaciółki.
      Cath siedziała tam, gdzie obiecywała pozostać, ale nie była w najlepszym stanie, zresztą jak każdy tutaj. Ja również nie mogłam powiedzieć o sobie, że byłam trzeźwa. Co to, to nie. Wcześniejsze obiecywania poszły daleko w kąt i wiadomo, lekko się upiłam. Co ja bredzę... Moja przyjaciółka opierała się właśnie o blat i machała rurką nad pustymi plastikowymi kubeczkami, śmiejąc się z nich i mówiąc, żeby się napełniły.
      - Och, Jess! Czemu to nie działa? – jęknęła, kierując swoje słowa w moją stronę.
      Potraktowałam sprawę bardzo poważnie i kucnęłam tuż obok niej.
      - Nie wiem. Ale ja jeszcze nie dostałam listu, może przez to.
      - Masz racje, ja też – westchnęła, uśmiechając się szeroko. – Ale ciągle ćwiczę.
      Mrugnęła do mnie cała rozpromieniona. Podniosłam się i sięgnęłam po butelkę z tequilą. Przy okazji szepnęłam jej na ucho:
      - Ale pamiętaj, że poza Hogwartem nie można czarować! Mugole!
      Rozejrzała się niespokojnie dookoła, a kiedy upewniła się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, odetchnęła z ogromną ulgą. Już miałam pić alkohol z gwinta, kiedy poczułam, jak ktoś wyrywa mi butelkę z ręki. Obok mnie stanął Dick i popatrzył na mnie z rozbawieniem. Zauważyłam, że zmienił koszulkę.
      - Dziewczyno, zgubiłem cie 15 minut temu, a ty już jesteś zalana w trupa. Więcej nie dostaniesz. – Zaśmiał się.
      Spiorunowałam go wzrokiem i sięgnęłam po kolejną butelkę. Upiłam łyka, a po chwili butelka znowu została mi wyrwana, ktoś innyy mnie popchnął, a ja, obracając się, wyplułam wszystko na Dicka.
      - No nie! Drugi raz? I co ja z tobą mam – westchnął ściągając koszulkę przez głowę.
      - Nie jesteś moim ojcem, pamiętaj, Dicky – powiedziałam twardo. – A jak będziesz niegrzeczny, Dumbledore da ci karę.
      Zachichotałam, a Cath mi zawtórowała. Złapałyśmy się za małe paluszki, jakbyśmy składały sobie jakąś obietnicę.

      Usuń
    2. - Dumbledore da mi co? – spytał zaskoczony, lecz uśmiechnął się szeroko.
      W trym samym czasie popatrzyłyśmy na siebie z Cath i krzyknęłyśmy równocześnie, pokazując palcami na Dicka:
      - MUGOL!!!
      Buchnęłyśmy śmiechem, a ja zatoczyłam się do tyłu i wpadłam w ramiona mojej przyjaciółki. Ta złapała mnie i przytuliła do siebie. Cały czas patrząc na Dicka po raz kolejny do niej szepnęłam:
      - Za pięć minut. W toalecie. Nie zapomnij beczki rumu, majtku.
      Cath pokiwała szybko głową, a ja powoli wstałam i udałam się na piętro. Dosłyszałam jeszcze głos Dicka, który wołał mnie prze całą salę.
      - Co ty knujesz, Jessi?
      Wzruszyłam ramionami.
      Moja Cathy po kilku minutach weszła do łazienki, niosąc w jednej ręce butelkę pełną kolorowego alkoholu, a w drugiej planszę. Pijany chińczyk! Rozpromieniłam się od razu.
      - No to dajesz maleńka! – krzyknęłam, siadając w wannie klaszcząc dłońmi jak małe dziecko.

      ***

      Pół godziny później miałyśmy ubaw po pachy. Złapałyśmy też niezłą fazę, co potwierdzało to, że moja przyjaciółka leżała na podłodze i nuciła coś pod nosem, a ja leżałam w wannie z nogami wyciągniętymi wysoko do góry. Cath zerwała się nagle na równe nogi, wpadając na jakiś pomysł. Dziewczyna wskoczyła do wanny obok mnie, a ja zdążyłam usiąć w innej pozycji, by nie być staranowaną. Ta przypadkowo odkręciła korek z wodą i to dziwne coś od prysznicu zaczęło na nas lać. Pisnęłam zaskoczona i wstałam tak szybko, na ile tylko mogłam sobie pozwolić. To i tak niestety nic już nie dało, bo górna połowa mojego ciała była cała mokra. Cath wylądowała na podłodze, śmiejąc się i siedząc tyłkiem w kałuży wody. Dostałam jakiejś głupawki i nie mogłam się opanować. Moja przyjaciółka wyglądała tak, jakby się posikała. Ona szybko do mnie dołączyła, a już po chwili płakałyśmy ze śmiechu.
      Nagle ktoś zapukał do drzwi, a my zamarłyśmy. Popatrzyłyśmy na siebie tak, jakbyśmy dosłownie przed chwila popełniły największą zbrodnie.
      - Jessica? – zabrzmiał głos Dicka. Wyczułam, że jest lekko wkurzony. Ten facet ma coś nie tak z głową.
      - Nie, Świetłana – odkrzyknęłam. Cath buchnęła śmiechem, przypominającym rechot żaby, a ja do niej dołączyłam.
      - Otwórz drzwi. – Brak reakcji z mojej strony. – Bo je wywarze!
      Jessica złapała za ręcznik i zaczęła gorączkowo szeptać:
      - Musimy to posprzątać, bo oni nas zabiją!

      Usuń
    3. - Kto? – spytałam równie cicho, siadając na sedesie.
      - Jak to, kto? – Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Dementorzy!
      Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wparował Dick.
      - Co ty ro… - nie dokończył, ponieważ zaczął się nam przyglądać. Cath siedziała pomiędzy moimi nogami, z ręcznikiem, wycierając podłogę. A ja patrzyłam na nią z rozbawieniem. Byłam mokra od pasa do góry i koszulka lepiła mi się do ciała. Dick zaczął się z nas śmiać.
      - Jess! On tu jest! Dementor! Zaklęcie, szybko, zaklęcie! – krzyczała przerażona.
      Po chwili złapałyśmy się za ręce i wybiegłyśmy razem z łazienki, prawie przewracając przy tym Dicka. Nie obyło się oczywiście bez zdezorientowanych i rozbawionych spojrzeń innych, no bo w końcu rzadko widzi się mokre laski, z czego jedna najprawdopodobniej się posikała, a w dodatku biegające po czyimś domu i krzyczące coś o dementorach i Voldemorcie.
      Dopadłyśmy schody i zbiegłyśmy tak szybko, że prawie się przewróciłyśmy. Popchnęłam parę osób, ale nie miałam zamiaru przepraszać, bo w końcu sytuacja moja i Cath była dla nas zagrożeniem życia. Drzwi na zewnątrz były szeroko otwarte, więc wybiegłyśmy z tego domu jak poparzone. Zatrzymałyśmy się dopiero, kiedy zyskałyśmy pewność, że nikt za nami nie biegnie. Zaczęłam myśleć nad wszystkim, próbując uspokoić oddech, ale Cath mi przerwała.
      - Gdzie idziemy? – wybełkotała, dysząc ciężko, jak po jakimś maratonie.
      Przybrałam minę małego dziecka i zaczęłam skakać do góry jak szalona.
      - Chodź! Tam był plac zabaw! Widziałaś go? – krzyknęłam uradowana swoim pomysłem i ciągnąc Cathy za rękę, pobiegłyśmy w danym kierunku.

      Zauważyłam huśtawkę. Małą, taką dla dzieci, ale moim jedynym celem teraz było wciśnięcie się w nią, dlatego postanowiłam zrealizować swój plan, nie zważając na nic. Zerknęłam tylko jeszcze raz na Cath, która usiadła w piaskownicy i zaczęła lepić swój wymarzony dom - zamek. Po chwili usłyszałam, jak z kimś rozmawia. Rozejrzałam się, ale nie zauważyłam nikogo.
      - Cath, do kogo ty mówisz? – spytałam, odrywając się na chwilę od mojego zajęcia.
      - Z Alojzym – powiedziała radośnie.
      - Kim?
      - Och, i tak nie zrozumiesz – bąknęła. – Ale twierdzisz, że Barbie robią lepszą herbatkę? Zy, co ty bredzisz – powiedziała z oburzeniem, kierując swoje słowa do nowego „przyjaciela”.
      Zaczęłam wciskać się w huśtawkę, ale mój tyłek był chyba za duży, bo nie mogłam tam wejść. Zrobiło mi się smutno i obiecałam sobie, że nie zjem nic przez tydzień, kiedy wreszcie udało mi się wbić w to małe przeklęte draństwo. Rozpoczęłam huśtanie. Ale nie było to dobrym pomysłem, bo nagle poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Zwymiotowałam pod własne nogi.
      Zobaczyłam, że Cath leży głową w piasku i chyba śpi. Ja też byłam już potwornie zmęczona, a po chwili film mi się urwał.

      Usuń
    4. ***

      Obudziłam się cała obolała. Próbowałam się przekręcić, ale nie mogłam. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że wiszę głową w dół. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Co ja tu do cholery robię? Na placu zabaw! Zaczęłam sobie przypominać wczorajszy wieczór i jęknęłam głośno. Głowa bolała mnie jak diabli, ale tak potwornie to ja nie czułam się jeszcze po żadnej imprezie.
      Postanowiłam wyjść z tej przeklętej huśtawki, ale nie dałam rady, więc zaczęłam się z niej wysuwać i już po chwili wylądowałam twarzą obok moich wymiocin. Wstałam chwiejnie i postanowiłam podejść do mojej Cathy, która nadal spała w piaskownicy i bełkotała coś przez sen. Usiadłam obok niej.
      - Cath – szepnęłam przy jej uchu. Nic. – Cathy – powiedziałam, poruszając jej ramieniem. – Cathrine! – powiedziałam głośno, uderzając ją lekko w plecy.
      Moja przyjaciółka otworzyła oczy i wyglądała w tym momencie jak mała, przerażona wiewiórka. Zaśmiałam się z jej wyrazu twarzy, ale szybko przestałam. Ta w tym czasie podniosła się i usiadła, opadając ciężko, obok mnie. Złapała się za głowę.
      - Co myśmy najlepszego narobiły – wymamrotała.
      Ona wypiła więcej niż ja, a przecież zarzekała się, że na pewno się nie upijemy. Udana impreza, nie ma co! Ale jakie konsekwencje.
      - Chodź – powiedziałam, pomagając jej wstać.
      No i ruszyłyśmy do domu, całe brudne, obolałe, z pękającymi głowami. A tej imprezy nie zapomniałyśmy już do końca życia.

      Usuń
  10. Obserwuję jako Bookowa Dama (bez obrazka)
    Udostępniam: mojeksiazki-ola.blogspot.com w zakładce konkursy
    e-mail bookowa.al@wp.pl

    Jak to jest z moją historią?
    Mój dziadek był chory, choć rodzice zawsze starali się mnie przekonać, że to nic poważnego. Nie chcieli mnie martwić. I jako dziecko wierzyłam im.
    Ale tu nie o to chodzi.
    Trzeba wiedzieć, że mój dziadek leżał w szpitalu obok swojej wsi, bardzo daleko od mojego domu, więc niezbyt często miałam okazję go widzieć. Odwiedzałam go sporadycznie, raz na kilka miesięcy, ale tamte wakacje były inne. Mama powiedziała, że całe dwa miesiące spędzimy blisko dziadka, żeby poczuł się lepiej, żeby mógł poprzebywać trochę ze swoją jedyną wnuczką. Byłam jego skarbem, oczkiem w głowie. Nie chciałam wyjeżdżać z miasta, ale perspektywa spędzenia kilku tygodni z moim zabawnym dziadkiem nigdy nie wydawała mi się nudna.
    Tak więc już w pierwszym tygodniu lipca dotarłam do nowego tymczasowego domku na wsi, rozpakowałam się i niemal wyfrunęłam z mamą do szpitala. Gdy już dotarłyśmy, ona została w recepcji, a ja pobiegłam do dziadka. Tak, jako dziecko nie miałam pojęcia, że trzeba było wcześniej się spytać o pokój. Po prostu biegłam przed siebie i otworzyłam pierwsze drzwi, jakie zobaczyłam, sądząc, że tam jest dziadek. Rzuciłam się na łóżko, krzycząc wniebogłosy, że wróciłam. Kolejny krzyk zaalarmował personel, w jednej chwili znalazłam się na podłodze.
    Oczekiwałam dziadka, a miałam przed sobą młodego chłopaka.
    Pielęgniarki mnie uspokajały, ale to chyba Bartek potrzebował pomocy, ponieważ dosyć mocno zdzieliłam go w głowę. Cała zapłakana szukałam mamy, a tak właściwie zostałam do niej zaciągnięta przez jedną z pracujących tam pań. Była z dziadkiem, który pocieszał mnie na każdy możliwy sposób. Opowiedział mi również o Bartku.
    Miał jakiś problem z płucami, chyba dość poważny, ale nie jestem pewna, w tamtej chwili nie miało to dla mnie jakiegoś większego znaczenia.
    Następnego dnia również przyszłam w odwiedziny, i kolejnego także, odwiedziny stały się codziennością. Zauważyłam, że do Bartka nikt nie przychodzi, nikt go nie odwiedzał, a przynajmniej ja nikogo nie widziałam. Był samotny, a mnie się to nie podobało. Więc i jego wpisałam do swojej listy odwiedzanych pacjentów. Tak więc był on i dziadek.
    Z Bartkiem zaczęłam spędzać coraz więcej czasu. Każdy dzień, praktycznie każdą wolną chwilę. Mogłabym powiedzieć, że był wspaniałym chłopakiem, miłym, uczynnym, zabawnym… ale byłoby to kłamstwem. Miał wredny charakter, lubił się ze mnie naśmiewać i wytykac mi każdą, nawet najmniejszą wadę. Mówił mi, co robię źle, poprawiał na każdym kroku, zupełnie jakby chciał być ode mnie we wszystkim lepszy.
    Jednak nie miałam mu tego za zle, bo zyskałam naprawdę dobrego przyjaciela. Pomagał mi z pracą, którą zadał nauczyciel na wakacje, dzięki niemu dowiedziałam się wielu nowych rzeczy. Bawiłam się wózkiem inwalidzkim, robiliśmy wspólne wyścigi, denerwowaliśmy pielęgniarki i niektórych pacjentów. Naciągaliśmy ludzi na darmowe cukierki, kilka razy uciekliśmy ze szpitala. To były czasy, najlepsze w całym moim życiu.
    Do tamtego dnia.
    Niosłam do Bartka bukiet kwiatów. Cieszyłam się jak głupia. Wiedziałam, że będzie zly za to, że je przyniosłam, bo „to nie dla niego”, ale widziałam, że je kocha. Uwielbiał kwiaty. Dawały mu wiele radości.
    Już na korytarzu usłyszałam kaszel. Był straszny, aż mnie ciarki przeszły po plecach. Zrobiło mi się żal biedaka, kimkolwiek był. Jakie było moje zdziwienie, gdy dotarłam do uchylonych drzwi Bartka, który od kaszlu prawie dusił się na łózku. Wokół niego stłoczyło się kilka pielęgniarek, ale to nie mnie nie przestraszyło. Nie. Zrobiła to krew na śnieżnobiałej pościeli. Mnóstwo krwi. Na nim, jego rekach, ustach, wszędzie.
    Nawet nie zauważyłam, kiedy zapłakana pobiegłam do domu.
    To mną dogłębnie wstrząsnęło. Wiedziałam już wtedy, że nie bez powodu Bartek przestał chodzić do szkoły. To smutne spojrzenie, kiedy opowiadałam o naszych wspólnych planach, wypadach, nierozerwalnej, wiecznej i ponadczasowej przyjaźni. On wiedział. A ja nie potrafiłam się z tym pogodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz pierwszy poczułam, że coś zaczyna mi się walić, że coś ważnego wymyka mi się z rąk. I bolało jak cholera. Nie chciałam tego czuć. Więc przestałam go odwiedzać.
      To był czwartek. Dziadek dostał wypis ze szpitala, więc pojechałam z mamą go odebrać. Rozmawiali jeszcze trochę z lekarzami, a ja wyszłam na dwór i usiadłam na ławce. Wtedy podeszła do mnie kobieta. Było w niej coś znajomego, ale do ostatniej chwili nie pojęłam co i było już za późno. To była jego mama. Zachwalała mnie, mówiła, że cieszy się z tego, że jej syn w końcu sobie znalazł kogoś do zabawy, szczególnie w takim stanie. Mówiła, jak bardzo jest szczęsliwy i że w czasie kolejnych ferii mogę go odwiedzić, jeśli chcę. Pamiętam, że wspomniała jeszcze o czymś, ale ja uciekłam do samochodu i czekałam aż wrócę do domu i będę mogła się zaszyć w swoim pokoju.
      Być może wszystko zostało by w tym samym stanie, gdyby nie mój dziadek. Kiedy wyznał, że moje odwiedziny były jak błogosławieństwo, że stały się dla niego ratunkiem, wiedziałam, że nie chcę tego samego pozbawiać Bartka. Nie chciałam tego tak kończyc, nie gdy zostało tak niewiele czasu.
      Następnego dnia poszłam do niego. Byłam tak szczęśliwa, ale to było nic w porównaniu z jego pięknym uśmiechem, który rozgrzał moje serce. Tego potrzebowałam, tego pragnęłam.
      Jego uśmiechu, radości.
      Nadeszła nasza ostatnia wizyta. Nie wiedziałam, że będzie to nasza ostatnia, gdybym wiedziała…
      Powiedział, że na zawsze mnie zapamięta, ale było w tym coś, co mnie zabolało. Zaczęłam krzyczeć , składałam pokraczne zdania, ale złożyłam tą jedną obietnicę. „Jeśli chcesz to zostanę z tobą na zawsze”. I znów się uśmiechnął i wiem, że ta twarz zostanie ze mną na zawsze. Zupelnie jak nasze wspólne zdjęcie, to, które mi zostawił w prezencie ze swoim listem.
      Następnego dnia już mnie nie było.
      Tak samo jak przez kolejne trzy lata.
      W końcu wróciłam. Wiedziałam o tym, ale wiadomość, że nie przeżył wrosła we mnie niczym cierń. Wierzyłam, że do naszego nastepnego spotkania wytrzyma. Myliłam się.
      Nie potrafiłam sobie wybaczyć tego, że nie przyjechałam wcześniej, nie pożegnałam się tak, jak trzeba, nie wyznałam swoich uczuc. Jednak najbardziej nie mogę wybaczyć sobie obietnicy, którą mu złożyłam.
      „Zostanę z tobą na zawsze”
      Naprawdę tego chciałam.
      To chyba najokrutniejsza rzecz, jaka mogłam mu powiedzieć, szczególnie, że on wiedział. Wiedział, że nie zostanie tutaj zbyt długo. Być może właśnie dlatego zachowywał się tak, jakby nic go nie obchodziło.


      Mam nadzieję, że nie za długo? :)

      Usuń