Mia Sheridan to autorka, którą mogę brać w ciemno. Jeszcze nigdy mnie
nie zawiodła i choć miewa na swoim koncie słabsze historie, to jednak
zawsze trzyma jeden unikalny poziom emocji. Czy tym razem było tak samo?
Lia i braci Sawyer łączyło silne uczucie, jednak jej serce należało zawsze tylko do jednego z nich – do Prestona. Dziewczyna przyjaźniła się z chłopcami niemal od najmłodszych lat, była to przyjaźń zakazana, z jednej prostej przyczyny, matka dziewczyny jest nielegalną imigrantką z Meksyku. Lia jest szkalowana w szkole, wyśmiewana przez rówieśników, przez swoje pochodzenie, przez biedę, w której żyje. Jej jedynymi znajomymi są bliźniacy Sawyer…
Na samym początku zostajemy potraktowani prologiem, którego przez większość książki, nie możemy z niczym połączyć. Dopiero w drugiej części opowieść zaczyna się klarować. Na wstępie dostajemy informację, że Lia skądś wraca, chce naprawić coś, co zepsuła i pragnie na nowo zająć się wychowaniem swojego syna. Po tym wstępie następuje zwrot akcji, a czytelnik zostaje przeniesiony do zupełnie innych wydarzeń, które odgrywają się na przestrzeni lat. Chyba właśnie to przenoszenie czytelnika z jednego epizodu w drugi sprawia, że cała opowieść traci na jakości. Mamy wrażenie przeskoków, nie wiemy, gdzie znajdziemy się za chwile i ile lat będą mieli bohaterowie. Narracja również jest przeplatana, pierwszoosobowym narratorem na przemian jest Lia i Preston. Dzięki takiemu poprowadzeniu książki mamy obraz wydarzeń z różnych punktów widzenia.
W Bez pożegnania mamy wiele wątków, które w połączeniu powinny tworzyć wybuchową mieszankę emocji, jednak tym razem tak się nie stało, co jest dla mnie zaskakujące, ponieważ Mia Sheridan jest znana ze sposobu, w jaki mówi o uczuciach. Mieliśmy tu, poza głównym wątkiem skomplikowanej miłości, problematykę imigranci. Autorka jednak nie udźwignęła tego tematu na miarę swoich sił, mam wrażenie, że potraktowała go pobieżnie, a można było z tego wycisnąć naprawdę wiele, wierzyłam, że autorka wyciągnie to, co najlepsze i wzbudzi tym wiele emocji. Dostaliśmy również gdzieś w tle problem znęcania się nad słabszymi, biedniejszymi, odmiennymi, jednak zostało to liźnięte w sposób nieznaczny, czyli kolejny minus na koncie tej powieści.
Lia i braci Sawyer łączyło silne uczucie, jednak jej serce należało zawsze tylko do jednego z nich – do Prestona. Dziewczyna przyjaźniła się z chłopcami niemal od najmłodszych lat, była to przyjaźń zakazana, z jednej prostej przyczyny, matka dziewczyny jest nielegalną imigrantką z Meksyku. Lia jest szkalowana w szkole, wyśmiewana przez rówieśników, przez swoje pochodzenie, przez biedę, w której żyje. Jej jedynymi znajomymi są bliźniacy Sawyer…
Na samym początku zostajemy potraktowani prologiem, którego przez większość książki, nie możemy z niczym połączyć. Dopiero w drugiej części opowieść zaczyna się klarować. Na wstępie dostajemy informację, że Lia skądś wraca, chce naprawić coś, co zepsuła i pragnie na nowo zająć się wychowaniem swojego syna. Po tym wstępie następuje zwrot akcji, a czytelnik zostaje przeniesiony do zupełnie innych wydarzeń, które odgrywają się na przestrzeni lat. Chyba właśnie to przenoszenie czytelnika z jednego epizodu w drugi sprawia, że cała opowieść traci na jakości. Mamy wrażenie przeskoków, nie wiemy, gdzie znajdziemy się za chwile i ile lat będą mieli bohaterowie. Narracja również jest przeplatana, pierwszoosobowym narratorem na przemian jest Lia i Preston. Dzięki takiemu poprowadzeniu książki mamy obraz wydarzeń z różnych punktów widzenia.
W Bez pożegnania mamy wiele wątków, które w połączeniu powinny tworzyć wybuchową mieszankę emocji, jednak tym razem tak się nie stało, co jest dla mnie zaskakujące, ponieważ Mia Sheridan jest znana ze sposobu, w jaki mówi o uczuciach. Mieliśmy tu, poza głównym wątkiem skomplikowanej miłości, problematykę imigranci. Autorka jednak nie udźwignęła tego tematu na miarę swoich sił, mam wrażenie, że potraktowała go pobieżnie, a można było z tego wycisnąć naprawdę wiele, wierzyłam, że autorka wyciągnie to, co najlepsze i wzbudzi tym wiele emocji. Dostaliśmy również gdzieś w tle problem znęcania się nad słabszymi, biedniejszymi, odmiennymi, jednak zostało to liźnięte w sposób nieznaczny, czyli kolejny minus na koncie tej powieści.
Jednak te wszystkie
wydarzenia tworzące tło mogłabym przymknąć, gdyby wątek miłosny rzucił
mnie na kolana, pozbawił tchu i wzbudził we mnie tsunami emocji.
Niestety tym razem miłość wykreowana przez Sheridan
nie miała żadnego podłoża, nie była w żaden sposób uargumentowana, choć
bohaterowie zakochali się w sobie już jako nastolatkowie, nie można
powiedzieć, że ten wątek wyszedł wiarygodnie. Czegoś tutaj zabrakło, a
tym czymś są niewątpliwie emocje. Przez większa część książki nie byłam
pewna, czy to aby na pewno Mia jest autorką, która napisała tę opowieść.
Emocje leżą i proszą się o uwolnienie, wątki cierpią, bo ich potencjał
jest traktowany po macoszemu, relacja między głównymi bohaterami
pozbawiona konsekwencji.
Aż chce się zapytać „Mio Sheridan coś ty najlpszego zrobiła?”.
Czuję się zawiedziona tą książką, to lekkie czytadełko na jeden wieczór – z gatunku przeczytać i zapomnieć. Tak, wiem, sięgam często po takie książki i zazwyczaj nie wymagam od nich zbyt wiele, jednak Mia Sheridan podniosła sobie poprzeczkę tak wysoko, że z tą książką nie udało jej się przeskoczyć innych swoich powieści. Między książką Bez słów a Bez pożegnania jest tak ogromna przepaść, że czytelnik, który poznał już wszystkie książki Sheridan, zastanawia się, co ją skłoniło do napisania czegoś tak przeciętnego. Z drugiej jednak strony, my stali czytelnicy Mii, wierni każdej książce, wiemy, czego możemy się spodziewać, mamy jakieś oczekiwania, które autorka musi spełnić – osoby, które dopiero zaczynają przygodę z Mią Sheridan, mogą nie widzieć w tej książce tych mankamentów, które ja zauważyłam. Ten niski poziom emocji może być dla innych wystarczający, dla mnie niestety nie było, bo wiem, że tę autorkę stać na więcej, o wiele więcej.
Aż chce się zapytać „Mio Sheridan coś ty najlpszego zrobiła?”.
Czuję się zawiedziona tą książką, to lekkie czytadełko na jeden wieczór – z gatunku przeczytać i zapomnieć. Tak, wiem, sięgam często po takie książki i zazwyczaj nie wymagam od nich zbyt wiele, jednak Mia Sheridan podniosła sobie poprzeczkę tak wysoko, że z tą książką nie udało jej się przeskoczyć innych swoich powieści. Między książką Bez słów a Bez pożegnania jest tak ogromna przepaść, że czytelnik, który poznał już wszystkie książki Sheridan, zastanawia się, co ją skłoniło do napisania czegoś tak przeciętnego. Z drugiej jednak strony, my stali czytelnicy Mii, wierni każdej książce, wiemy, czego możemy się spodziewać, mamy jakieś oczekiwania, które autorka musi spełnić – osoby, które dopiero zaczynają przygodę z Mią Sheridan, mogą nie widzieć w tej książce tych mankamentów, które ja zauważyłam. Ten niski poziom emocji może być dla innych wystarczający, dla mnie niestety nie było, bo wiem, że tę autorkę stać na więcej, o wiele więcej.
Za możliwość przeczytania dziękuję Edipresse książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz