08:47

Kolejny raz się zawiodłam... „Spełnione sny”.






Czasami zastanawiam się, co sprawia, że autorzy zaczynają tworzyć swoje książki. Przypływ chwili, niecodzienna sytuacja. Skąd się bierze wena i pomysł na fabułę? No i przede wszystkim, kiedy autor decyduje się, że czas przestać pisać do szuflady, pora to wydać… wszyscy mogą pisać, jednak niektórzy powinni dłużej szlifować swój warsztat. Czy Edyta Fiutek zadebiutowała na miarę mistrza, czy raczej porwała się z motyką na słońce? O tym za moment.

Diana postanawia spędzić trochę czasu u rodziny w Nowym Jorku. Od dziecka jest zauroczona swoim przyszywanym kuzynem – Ianem. Mężczyzna jest aktorem, sławnym szanowanym i rozchwytywanym. Szczęśliwy traf sprawia, że Ian zaczyna zdjęcia do nowego filmu akurat w pobliżu rodzinnego domu. W przypływie chwili Ian decyduje się wziąć Dianę na plan filmowy, paparazzi robią im wspólne zdjęcie i dorabiają do tego niezłą historyjkę. Czy ta znajomość przetrwa gorsze chwile? Czy między tymi ludźmi rozbudzi się uczucie?

Nie wiem, od czego zacząć, taką pustkę w głowie mam tylko w dwóch przypadkach, albo wtedy kiedy książka była niesamowicie dobra, albo niesamowicie nijaka. Tutaj szala przechyla się w stronę nijakości. Następnym razem, kiedy zdecyduję się na lekturę, powinnam sprawdzić liczbę jej stron. W tej książce jest ich jedynie sto siedem i już w tym momencie powinna się u mnie zapalić czerwona lampka, która ostrzega, że mogę się zawieść na tej lekturze. Jednak niejednokrotnie czytałam krótkie opowiadania, więc wiem, że czasami takie formy są dobre. Niestety nie tym razem. Książka jest napisana strasznie infantylnym stylem, autorka porusza się po pewnym gruncie, jej język jest prosty i niestety niewyszukany. Momentami miałam wrażenie, że synonimy to obce słowo, którego autorka nie uznaje w swojej powieści, a szkoda. Niestety jest wiele powtórzeń, w jednym zdaniu potrafiło pojawić się kilka razy wyraz jej/jego. Powtórzenia to jednak mały pikuś, zdarzają się każdemu, nawet najlepszym pisarzom. Kolejnym minusem muszę obdarzyć autorkę za brak zdań wielokrotnie złożonych. Miałam wrażenie, że czytam opowiadanie dwunastolatki, która jeszcze nie odnajduje się w skomplikowanych kombinacjach gramatycznych. Koszmarny styl to jedno, myślałam, że książka obroni się choć fabułą, niestety i na tej płaszczyźnie było bardzo źle.





 Kiedy następnego dnia rano Diana obudziła się, Iana nie było w łóżku. Nagle drzwi do jej pokoju otworzyły się i wszedł.

Jak już wielokrotnie powtarzałam, na książkę składa się wiele czynników. Najważniejszym z nich są jednak bohaterowie, którzy powinni być wykształtowani na realne postacie. Chciałabym więcej powiedzieć na temat Diany, czy Iana, ale nie mogę tego zrobić. Jak mam przybliżyć sylwetkę ludzi, którzy byli tak papierowi, jak to tylko możliwe? Autorka nie pokusiła się na żadne emocje. Nie znamy myśli bohaterów, nie wiemy o nich nic, nawet się nie domyślamy, co siedzi w ich głowach i jakie blizny przeszłości noszą na swoich duszach. Znamy ich imiona, zawody i wiek. No właśnie wiek, autorka stworzyła mężczyznę trzydziestoczteroletniego, który sposobem bycia i słownictwem przypomina dzieciaka z podstawówki. Główna bohaterka jest młodsza od Iana, ale autorka poprzez jej styl mówienie utwierdza mnie w przekonaniu, że Diana również zasługuje na miano dziecka.
Ekspozycja postaci praktycznie nie istnieje tak samo, jak opisy, w książce przeważają dialogi, o których już mówiłam, że są proste i nijakie. Na domiar złego autorka nie przemyślała w ogóle rozwoju sytuacji, oczywiście książka ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jednak to za mało, żeby powstała pełnowymiarowa i niesztampowa powieść. Fabuły właściwie nie ma wcale, to jedynie zlepek jakiś przypadkowych sytuacji, spisanych w jedną całość. Wydarzenia z książki tak bardzo irytują czytelnika, że ma on ochotę spalić książkę na stosie i nie wracać do niej nigdy więcej. Nieprzemyślane sytuacja, niespójność fabuły, brak rozwiniętych dialogów i opisów sprawia, że ma się wrażenie, iż książka została napisana jako wypracowanie na język polski w szkole podstawowej. Nie znalazłam informacji na temat wieku autorki, ale jeżeli jest ona dorosłą kobietą to winna jeszcze długo pisać do szuflady i szlifować swój styl, bo jak na razie jet na etapie pisania wattpadowych fanfików, a nie pełnowymiarowych książek. Dlaczego tak uważam? Podam wam prosty przykład. Diana dowiaduje się, że jest casting na GŁÓWNĄ rolę w filmie, więc postanawia wziąć udział w przesłuchaniu. Kilka kartek dalej Ian pyta się jej, czy wiedziała, do jakiej roli się zgłasza, odpowiedziała, że nie i jest wielce zdziwiona, że to był casting na GŁÓWNĄ rolę. Takich dziur jest w fabule kilka, a wszystkie te minusy sprawiają, że mocno, żałuję czasu straconego dla tej książki.



Spełnione sny to lektura, która wywołała we mnie tylko negatywne emocje. Nie potrafię znaleźć jej dobrych stron, choć zawsze staram się to robić. Tym razem jestem okropnie rozczarowana, chyba jeszcze nigdy, żadna książka nie wprawiła mnie w taki stan.

Ocena: 1/6 

Recenzję znajdziecie również na:




Znalezione obrazy dla zapytania sztukater

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Książko, miłości moja. , Blogger