Dałam tej historii drugą szansę, wierzyłam, że choć pierwszy tom był słaby, to w drugim wszystko można zmienić o 360 stopni. Czy autorce udało się wprowadzić emocje, czy czymś mnie zadowoliła?
Opis fabuły właściwie nie różni się niczym od opisu pierwszego tomu. Książka w angielskiej wersji jest jednością, ale polski wydawca postanowił ją podzielić na dwa tomy.
W dniu szesnastych urodzin cały świat Anny lega w gryzach. Jej życie zostaje zniszczone, jej ciało i dusza umierają za życia. Już nigdy nie wróci na właściwy tor, już nigdy nie będzie beztroską nastolatką, dziewczyną jakich wiele. Od tragicznych wydarzeń minął już jakiś czas, Anna nadal nie potrafi odnaleźć się w świecie, w którym nic już nie jest takie samo. Jakby tego było mało Carter — mężczyzna, który ją zniszczył — zaczyna ponownie pojawiać się w jej życiu. Niczym duch wkrada się niezauważony. Teraz jednak Anna ma swojego ochroniarza, który nie odstępuje jej na krok i aby nie wzbudzać podejrzeń ma udawać jej mężczyznę. Ashton Taylor ma zamiar odbębnić to, co do niego należy i po ośmiu miesiącach zrezygnować z tej misji. Nie spodziewa się jednak, że i jego życie wskoczy na inne tory poprzez pracę, jaką jest ochrona Anny.***
No właśnie zakochanie. Miłość to jest największa zagadka tej książki. Nie wiem, dlaczego bohaterowie postanowili się w sobie zakochać, co sprawiło, że zaczęli dążyć do uszczęśliwienie drugiej osoby. To było jak strzała Amora, podali sobie ręce i — tadam — jest miłość, szczęście, zapomnienie. Nie kupuję tego niestety. Po pierwszym rozdziale pierwszej części liczyłam na dobry dramat, z trudną i wymagającą miłością, a dostałam słodką mamałygę przepełnioną lukrem i doprawioną cukrem. Nie jestem w stanie znieść tak zmarnowanego potencjału tej historii, autorka miała rewelacyjny szkielet powieści i mam wrażenie, że gdyby lepiej oszlifowała fabułę, to mogłaby wyjść najlepsza powieść New adult. Jednak tak się nie stało, a książka jest tak słodka, naiwna i momentami śmieszna, że żałuję, iż tej fabuły nie wziął na warsztat autor, który potrafi pisać emocjami i przelewać uczucia na papier z łatwością. Kirsty Moseley tym razem mnie bardzo rozczarował i trudno mi ochłonąć i powstrzymać irytację.
Nic do stracenia. Wreszcie wolni to romans jakich wiele, nie wyróżnia się niczym. Akcja jest mozolna, a emocje bohaterów niewyczuwalne. Na zakończeniu odrobinę ruszyła akcja, coś zaczęło się dziać, ale był to na tyle szybki zryw, że jeszcze nie pozwoliłam się mu ponieść, a on już się skończył. Polecić mogę tę powieść tylko osobom, które są w stanie zaakceptować naiwność historii, niewyrazistość bohaterów i połowiczne ukazanie emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz