O tej książce było, ba nadal jest, strasznie głośno. Zawsze obawiam się nieco tak nagłośnionych pozycji, w dodatku jest to debiut, więc moja obawa była podwójna... ale czy słuszna?
Mai to młoda zagubiona dziewczyna, zmierza się z bardzo osobistymi problemami, jej życie zostało spowite ciężką, gęstą mgłą, od kiedy straciła ukochanego brata i przyjaciela, nie potrafi się pozbierać, jest silna z zewnątrz, ale zupełnie słaba od środka. Niespodziewanie na jej drodze staje Kyler, chłopak, który jest równie poszarpany psychicznie co dziewczyna. Czy tych dwoje jest w stanie siebie uratować? Czy ich poszarpane, ostre krawędzie będą do siebie pasować?
Anna Bellon to bardzo młoda kobieta, po jej debiucie można wywnioskować, że czyta rewelacyjne książki, a jej gust czytelniczy jest bliski mojemu gustowi. Jednak w jej debiucie było kilka potknięć, które za moment szczegółowo omówię. Na samym początku chciałbym się skupić na części bardziej technicznej książki. Autorka pokusiła się na narrację dwutorową (nie będę się powtarzać, już powinniście wiedzieć, że to moja ulubiona), dzięki takiej narracji można skupić się na głębszej analizie psychologicznej bohaterów. No i w tym miejscy pojawiają się pierwsze drobne zgrzyty. O ile postać Mai jest wiarygodna (więcej za moment), o tyle w postaci Kylera czegoś mi zabrakło, jakieś głębszej analizy, więcej szczegółów z przeszłości, dostajemy tylko drobny epizod, który mnie nie satysfakcjonował, oczywiście sporo można się domyślić, ale ja wolę mieć emocje wyłożone bezpośrednio. Uważam, że z tej postaci można było więcej wyciągnąć, rozłożyć go bardziej na czynniki pierwsze i wzbudzić w czytelniku więcej emocji. Historia Kylera mogłaby na mnie działać, gdybyśmy mieli lepiej zobrazowaną
sytuację z jego ojcem, w tej kwestii było odrobinę zbyt „sucho”, relacja
trudna, niestety w moim odczuciu nie udało się Pani Ani przekazać
wszystkiego co chciała. Wracając do Mai, w jej przypadku przeszłość została wykreowana lepiej, wiemy, dlaczego stała się tym, kim jest teraz, jest wyrazista, można ją próbować analizować, wspomnienia z jej przeszłości budziły we mnie jakieś uczucia, może odrobię z przyczyn prywatnych, ale jednak potrafiłam ją zrozumieć, wczuć się w jej ból.
Z kolei, jeżeli chodzi o wątek miłosny, on był poprowadzony wręcz idealnie, podobało mi się to, że bohaterowi przechodzą poszczególne fazy znajomości, nie wpadają na siebie i już nie potrafią bez siebie żyć, są zakochani na amen, od pierwszego wejrzenia. Tutaj tego nie było, akcja toczy się powoli, spokojnym torem, a bohaterowie powoli się w sobie zakochują. Za to wielki plus, bo to (i muzyka) sprawiło, że książka się uratowała w moich oczach.
Kolejnym plusem jest język autorki. Pisze ona w sposób zrozumiały, prosty, dialogi są napisane charakterystycznym językiem dla młodych ludzi. Jednak w samym stylu i budowie książki jest jeden drobny mankament, w niektórych momentach rozdział kończył się retrospekcją, tekstem piosenki, przez co nie zawsze łatwo i przyjemnie przechodziło się do kolejnej części. Ponadto było kilka momentów, kiedy sceny były odrobię jakby urwane, na przykład w jednej chwili Kyler rozmawia z Maią, a linijkę później już mówi do matki, że wrócił do domu, teleportował się tak szybko z jednego miejsca w drugie? Ten moment utknął mi bardzo w pamięci, choć sądzę, że większa wina w tym miejscu jest łamania tekstu, niż samej autorki?
Sceny, które wzbudziły we mnie odrobinę więcej emocji, były końcowe rozdziały. Autorka postarała się, abyśmy poczuli szybsze bicie serca, zagwarantowała nam drobną niepewność i taki obrót spraw i sytuacji był dla mnie najlepszym momentem emocjonalnym z tej książki.
Muzyka również jest ważnym aspektem w świecie bohaterów, autorka sama tworzy teksty(wielki plus za to!), kupiła tym moje serducho, lubię taką inwencję twórczą. Stworzyła jednolity świat, który jeszcze nie raz nas zadziwi, mam nadzieję, że kolejne części również zobaczą światło dzienne.
Trochę pokręciłam nosem, nie wiem czemu, wyszło mi tak krytycznie, książka nie jest zła. Wręcz przeciwnie, jest dobra, nie żałuję czasu spędzonego z bohaterami i wiem, że jeszcze sięgną po prozę autorki, bo idzie dziewczyna w dobrym kierunku, ale przecież wiadomo, że nie od razu Kraków zbudowano.
Uratuj mnie to dobry debiut, nie można mówić o nim bardzo źle, bo ma potencjał i dobrze rokuje, myślę, że to nazwisko jeszcze nie raz ujrzymy w zapowiedziach i ja wiem, że chętnie sięgnę po książki tej Pani. Musicie mi uwierzyć na słowo, że większość debiutów cechuje się jakimiś mankamentami, ale jedne są takie, że czytasz książkę i płaczesz, bynajmniej nie z nadmiaru emocji, ale nad losem drzew, które musiały stracić życie, aby wydać na tym papierze jakiś gniot, a inne debiuty są takie, jak Uratuj mnie, nieidealne, ale nie masz poczucia straconego czasu. Myślę, że książka może się spodobać, przede wszystkim wielbicielom romansów i nurtu New adult. Może nie jest idealnie emocjonalna jak typowa NA, ale jeżeli autorka nadal będzie brała przykład z Colleen Hoover, to w końcu wyjdzie jej rewelacyjna sfera emocjonalna, bo żeby idealnie przelać na papier emocje, potrzeba wiele prób i błędów.
Uratuj mnie to prosta historia, o trudach, jakie przynosi nam życie, może i niektórych wzrusza, mnie niestety nie do końca poruszyła, choć były momenty, w których moje serce wypełniało przyjemne uczucie. Znajdziecie tam jednak kilka interesujących cytatów i wiele dobrej muzyki. Książka mówi o potrzebie miłości, bliskości, akceptacji, zarówno partnerskiej, jak i rodzicielskiej. Pokazuje przyjaźń w wyrazistym świetle i miłość zrodzoną z takiej przyjaźni. Warto dać jej szansę i przekonać się na własnej skórze gdzie leżą plusy i ewentualne minusy książki (które może wam nie będą przeszkadzać?).
Za możliwość zapoznania się z deiutem, serdecznie dziękuję
Za możliwość zapoznania się z deiutem, serdecznie dziękuję
Zachęcam rówież do polubienia strony autorki na fecebook TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz