Autor: Mia Sceridan
Tytuł oryginalny: Becoming Calder
Tłumaczenie: Petra Carpenter
Premiera: Czerwiec 2016 r.
Gatunek: New adult/ romans
Ocena: 4/6 (dobra)
Mia Scaridan to autorka, która skradła potężny kawał mojego czytelniczego serca, powieścią Bez słów. Byłam ciekawa jej kolejnych dzieł Stinger również przypadł mi do gustu, ale myślałam, że dobra passa nie może długo trwać i Calder mnie zawiedzie. Na szczęście nie ma równowagi w przyrodzie i tym razem również będę chwalić!
Eden i tytułowy Calder mieszkają w miejscu zwanym Akadią. Przestrzeń niezakłócona żadnymi dobrodziejstwami cywilizowanego świata, jej przywódca jest Hector. Wierzą w kilku(nastu?) bogów, czytają Święta księgę i oczekują wielkiej apokalipsy w postaci powodzi. Jednak ich drogi, choć tak bliskie, nie mogą się ze sobą przecinać. Calder mieszka w rodzinie pracujących, ubogich zaś Eden jest istotą zesłaną przez boga, dotyczy jej okropna przepowiednia. Po ukończeniu osiemnastego roku życia musi wyjść za przywódcę bractwa (Hectora) i razem poprowadzić ich ród do Elizjum. Jednak życie to nie tylko słuszne wybory i podążanie zgodnie z drogą. Wszyscy czasami zbaczamy z obranych dróg, aby wydeptać sobie własną ścieżkę. Eden wbrew wszelkim prawom postanawia potajemnie spotykać i zaprzyjaźnić się z Calderem. Co wyjdzie z tego związku?
Mia Sceridan stworzyła historię, jakiej nigdy wcześniej nie spotkałam. To nie jest powieść na wzór dystopii, czy książek romantycznych, to powieść, której nie można podciągnąć pod żaden z gatunków, nie można jej przypiąć metki, dzięki, której będzie wśród innych podobnych. To książka inna niż wszystkie spodoba się miłośnikom romansów, ale również osoby ceniące sobie prawdziwe niespotykane wątki, czy też powiewy świeżości, w powieściach, odnajdą się w tej lekturze.
Jestem pod ogromnym wrażeniem wyobraźni przedstawionej przez autorkę, czytałam wiele młodzieżowych pozycji, kilkakrotnie spotkałam się z buntami i walkami dobra nad złem, jednak w tej powieści czuć taką oryginalną i niepodrobioną dozę świeżości.
Jednak nie będzie tak słodki i różowo, bo jedna rzecz nie kupiła mojego serca. Dużo czasu musiało upłynąć, abym wciągnęła się w akcję. Momentami było dla mnie zbyt mozolnie, z kolei z drugiej strony uważałam, że jednak uczucie, jakie rodzi się między bohaterami, jest zbyt szybkie i mało realne. Zafascynowali się sobą, można powiedzieć, już we wczesnych latach dzieciństwa, o ile taki stan rzeczy uważam za normalny, przecież tak działają dziecięce / młodzieńcze miłostki, o tyle już w późniejszym okresie było to odrobinę naciągana, ta wielka miłość i przeświadczenie racji. Czytając książkę, zastanawiałam się, czy tych dwoje naprawdę się kocha, czy tylko przyświeca im pewien wspólny cel?
W tej książce można polemizować nad tym wątkiem miłosnym, jednak nie jest on jedynym znaczącym w całej powieści. Muszę się niezaprzeczalnie zgodzić z twierdzeniem, że książki Mii Sheridan to nie tylko zwykłe romanse. Jest w nich coś więcej niż miłość. Autorka stworzyła całą gamę postaci pierwszoplanowych i drugoplanowych, całe tło związane z wierzeniem dziwnego ludu, z oddaniem kilku bogom i oczekiwanie na apokalipsę. Samo to zasługuje na plus. Ponadto Mia ukazała w swej książki piękny i niepowtarzalny rodzaj przyjaźni, takiego uczucia, które przetrwa wszystko. Prawdziwy przyjaciel to skarb i, jak mawia porzekadło, poznaje się go w biedzie. Właśnie takiego prawdziwego przyjaciela na nasz Calder. Ten wątek był bliższy mojemu sercu niż drugi, równie ważny, wątek miłosny.
Należy też zwrócić uwagę na stosunki, łączące Caldera z jego siostrą. Było to rodzeństwo, które powinno być wzorem dla innych. Kiedy czytam o takich pięknych relacjach w rodzinie, żałuję, że nie mam rodzeństwa, ponieważ siostra, czy też brat, to taki przyjaciel, który nigdy cię nie opuści (przynajmniej tak powinno być).
Jeszcze jedna, ostatnia rzecz, która bardzo przypadła mi do gustu, Tą rzeczą jest poboczny, mało rozwinięty, aczkolwiek ujmujący wątek choroby. Dostajemy jedną poboczną, acz znaczącą postać w fabule, która cierpi na zespół Downa. Oczywiście sprawy nie zostają przedstawione nam w ten sposób, autorka nie używa bezpośrednio nazewnictwa choroby, ale poprzez wyjaśnienia stanu tej dziewczynki, uświadamia nam, że mamy do czynienia z dzieckiem z wyżej wymienionym zespołem.
Na początku dostajemy prolog, który zapowiada nam ciekawą przygodę. Jednak nie możemy go przyrównać, do żadnego konkretnego zdarzenia. Jest odrobinę oderwany od całości, ale przywodzi na myśl niełatwe życie w prawdziwej społeczności. Mocną stroną jest również zakończenie, które zostawia czytelnika z niemym pytaniem na ustach co dalej?
Czekam z niecierpliwością na drugi tom, aby dostać odpowiedź na wszelkie niedopowiedziane kwestie.
Calder. Narodziny odwagi to odrobinę sztampowa, jeżeli chodzi o wątek miłosny, historia. Jednak ma w sobie taką moc, która sprawia, że zaczynasz dostrzegać w tej książce więcej niż miłość. Z drugiej strony jest czymś świeżym i nietuzinkowym, istna plątanina schematyczności z dozą oryginalności... i właśnie to w niej polubiłam. Pokazuje życie w idealnej czystej harmonii, nieskażonej żadnymi dogodnościami z zewnątrz i uświadamia nam, że spokój i poczucie bezpieczeństwa, to jednak nie zawsze jest wszystkim w naszym życiu. Istnieją również wyższe uczucia, które mają pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Mimo wszelkich narzekań, jakie mogliście poczytać wcześniej, uważam, że jest to książka godna polecenia. Wciąga (choć nie od razu) i nie puszcza do ostatniej kartki
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu.
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz